ad

W ubiegły piątek 212 osób wzięło udział w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej. W trudnych warunkach pogodowych. Co ich popchnęło w taką drogę?

 – Ekstremalna droga, bo ekstremalna miłość – mówi łamaną polszczyzną Carlos Zaldiba, pochodzący z Kuby uczestnik EDK. 

Jak zniósł ciężkie, zimowe warunki wyprawy?

 – Pogoda była trudna, zwłaszcza dla chłopaka z karaibskiej wyspy – śmieje się. – Byłem ciepło ubrany, ale i tak marzłem. Cały czas padał śnieg.

W tym roku można było wybrać spośród trzech tras. Każda rozpoczynała się w Pabianicach, przy kościele Najświętszej Maryi Panny, 16 marca wieczorem. Punkty docelowe: Parzno (48 km), Rossoszyca (53 km) i Pabianice (41 km). Trasy nie były najprostsze. Sumy podejść pod górę, które podawali organizatorzy, to 200-273 m w zależności od trasy. Wędrówkę dodatkowo utrudniał śnieg i bardzo niska temperatura.

Po co cały ten wysiłek?

Marysia Woźna uczestniczyła w EDK pierwszy raz.

 – Każdy idzie z własną intencją. W ciszy można usłyszeć to, co Bóg chce do nas powiedzieć – wyjaśnia.

EDK bywa też okazją do treningu. Tak o drodze wypowiada się Jarek Morawiec, którego na wspólną wyprawę namówił kolega.

 – To było wyzwanie sportowe. Największe znaczenie miało przezwyciężenie zmęczenia i bólu. Ale też poczucie satysfakcji z ukończenia - uważa.

Przyznaje jednak, że gdyby chciał sprawdzić się tylko fizycznie, wybrałby udział w innym wydarzeniu. 

– Dla mnie aspekt duchowy nabrał znaczenia kilka godzin przed wyjściem. Obrałem sobie wtedy pewną intencję. Starałem się też przemyśleć teksty przygotowane przez organizatorów – mówi.

Samą trasę podsumowuje słowami: „Było ciężko.” 

 – Drogę mięliśmy już trochę przetartą. Mimo to trzeba było podnosić cały czas wysoko nogi. To ze względu na śnieg, który spadł w ciągu dnia – opowiada. 

Mówi też o osłabieniu mięśni, nieprzyzwyczajonych do tak trudnego marszu.

 – Przed dwiema ostatnimi stacjami wiedzieliśmy, że jesteśmy już blisko Pabianic, jednak wciąż mieliśmy jeszcze wiele kilometrów do przejścia. Wtedy przyszedł największy kryzys – relacjonuje. – Jest ranek, wszyscy ludzie jeszcze śpią, a ty walczysz sam ze sobą.

Jarek dodaje, że dzień po przebytej Ekstremalnej Drodze Krzyżowej żadne zadanie nie wydaje się być trudne.

Tomasz Jończyk, kolega Jarka drugi raz raz uczestniczył w wyprawie. Po co poszedł? By zmierzyć się ze swoimi słabościami. Przygotowywał się już kilka tygodni przed, robiąc 15-kilometrowe spacery. Jak sam mówi, przeżył głęboki rachunek sumienia.

 – Tradycyjne nabożeństwa, np. gorzkie żale, nie przemawiają do mnie – opowiada. – Fenomen EDK polega na tym, że ludzie szukają innych duchowych przeżyć, „czegoś więcej”.

Dlatego, jego zdaniem, przemarsz tak przyciąga ludzi, pomimo ciężkich warunków.

Pierwsi pielgrzymi dotarli na punkty końcowe około godziny 6.30.