Katarzyna Prosnak, Dawid i Grzegorz Sziktancowie, Adrianna Adamczewska, Marek Fiuk i Jerzy Fiuk pokochali wyścigi samochodowe Formuły 1. Aby obejrzeć Grand Prix na węgierskim torze Hungaroring, bilety zamówili przez Internet. Zapłacili za nie po 270 euro. Na Węgry dojechali autokarem. Najpierw z Łodzi do Katowic, skąd z grupą kibiców z całej Polski pojechali prosto do Budapesztu. Mieszkali w 4-gwiazdkowym hotelu Air.
- Niestety hotel był oddalony od toru o 40 minut drogi samochodem – mówi Katarzyna. - Dojechaliśmy tam taksówką.
Wycieczka, razem z biletami kosztowała ich po 1.500 zł.
Oprócz polskiej flagi z napisami, zabrali stopery do uszu.
- Start bolidów przyprawia o dreszcze – z pasją opowiada Katarzyna. – Jest wtedy potężny huk silników, a po mim nad torem pojawia się biała chmura spalin. To robi wrażenie.
- Bez stoperów w uszach po kilku minutach głowa by pękała – dodaje Marek. – Dlatego mieliśmy stopery.
- Dopiero obserwując wyścig z trybun, czuć piekielną prędkość samochodów – opowiada Dawid. – Takich wrażeń nie mają kibice siedzący przed telewizorami.
Na węgierskim torze jest aż 14 zakrętów i tylko jedna prosta, na której można odetchnąć. W drodze do pierwszego zakrętu bolidy rozpędzały się do 300 kilometrów na godzinę. Pabianiczanie byli zachwyceni. Półtoragodzinny wyścig minął im jak chwilka.
- Z naszych miejsc widzieliśmy start, fragment prostej i dwa łuki – opowiadają. – Gdy przejeżdżał Robert Kubica, Polacy szaleli na trybunach.
- Od dawna jestem kibicem Formuły, ale to co zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania – opowiada Marek.
Dawid już trzykrotnie kibicował kierowcom Formuły 1.
- Gdy pierwszy raz byłem na wyścigu, nikt jeszcze nie słyszał o Polaku Kubicy – opowiada. - Na torach królował wtedy Niemiec Michael Schumacher.
Naszego mistrza Dawid pamięta jeszcze z torów gokartowych.
- Przez dziesięć lat ścigałem się gokartem – opowiada Dawid. – Jeździliśmy z Kubicą na tych samych torach, tyle że w innych klasach. Potem ja zacząłem studiować, a Kubica pozostał przy ściganiu się.
Pasją motoryzacyjną Dawida zaraził tata. Pan Grzegorz sam ścigał się w amatorskich rajdach.
Po wyścigu kibice wybiegli na tor. To jedyna szansa, by podbiec do boksów i z bliska zobaczyć idola.
- Fala rozentuzjazmowanego tłumu dosłownie zalała tor w ciągu minuty – opowiada Kasia.