Przez 9 godzin 84 strażaków z Pabianic walczyło z pożarem fabryki. Do akcji przyłączyli się policjanci, strażnicy miejscy i wolontariusze z Ochotniczego Centrum Ratownictwa.

Ogień pierwsi zauważyli strażnicy miejscy.

- Patrol przejeżdża tamtędy kilka razy w nocy - mówi komendant Adam Wielechowicz. - Piętnaście po dziesiątej moi ludzie zauważyli ogień i dym wydobywający się z okna fabryki od strony ulicy Grobelnej.

Paliło się na II piętrze opuszczonego budynku. Gwałtowny pożar poprzedził wybuch.

Kilka minut później przed Pawelanę zajechały pierwsze wozy strażackie. Najszybciej byli strażacy z pabianickiej PSP. Ich baza mieści się kilkadziesiąt metrów od fabryki. Potem dołączyli ochotnicy z okolicznych gmin. Z Łodzi przyjechali strażacy specjaliści od ratownictwa chemicznego.

Policjanci kierowali ruchem drogowym i pilnowali gapiów, którzy licznie wylegli na ulicę. Funkcjonariusze mieli trudne zadanie, bo Zamkową (odkąd zamknięto Partyzancką) ciągnęły bez przerwy olbrzymie ciężarówki.

Do akcji gaśniczej użyto 8 ciężkich wozów bojowych i 2 cysterny. Mimo że w każdej mieści się po 18.000 litrów wody, szybko ją zużyto. Strażacy wstawili pompę do Dobrzynki. Najpierw mieli kłopot z zapaleniem silnika, potem okazało się, że poziom wody jest zbyt niski. W końcu pompy wstawiono do basenu przeciwpożarowego byłego Pamoteksu przy ul. Grobelnej.

- Pomogliśmy im usunąć bramę, żeby mogli się dostać do wody - mówi Wielechowicz.

Na miejscu była karetka pogotowia ratunkowego, czuwał lekarz i sanitariusz, a także wolontariusze.

W hali fabrycznej znajdowało się kilka butli z gazem technicznym. Zostawili je tam robotnicy, którzy palnikami cięli pozostałe jeszcze maszyny. W czasie akcji gaśniczej wybuchły dwie 11-kilogramowe butle. Na szczęście, żaden ze strażaków nie odniósł poważniejszych obrażeń.

Lekarz pogotowia udzielił pomocy 7 strażakom.

- Pięciu musiało przez kilka minut pooddychać tlenem, bo do zadymionego budynku weszli bez masek - mówi doktor Artur Różalski. - Dwóm opatrzyłem lekkie skaleczenia.

Rankiem oszacowano straty.

- Spaliły się 4 stoły i 3 maszyny do przeglądania oraz kilka silników elektrycznych - wylicza brygadier Dariusz Jach.

Z dymem poszły 504 metry kwadratowe dachu. Pod wpływem ciepła wygięły się metalowe kolumny podtrzymujące strop. Naruszona została konstrukcja dachu. Pod oknem na II piętrze (w miejscu gdzie wybuchł pożar) wybuch wyrwał kawał muru.


***
Pawelana nie ma szczęścia. Przed dwoma laty upadłą fabrykę wełny "kupił" Ryszard Krusche z Poznania. Podawał się za krewnego rodziny Krusche - pabianickich królów bawełny. W fabryce zamierzał produkować tkaniny dla wojska. Interes nie wyszedł. Pawelanę znowu zamknięto. Do opuszczonego budynku dobrali się złodzieje. Ukradli tkaniny, silniki krosien, złom. Wynieśli też ampułki z kwasem solnym i chemikalia, które w fabryce służyły do utrwalania barwników i wykańczania tkanin. Opuszczoną i niestrzeżoną fabryką zajęły się władze miasta. Najpierw zaspawano metalową klatkę, w której przechowywano chemikalia. Potem zmuszono Kruschego do wynajęcia ochroniarzy. Ostatnio w fabryce pracowali robotnicy Kruschego, którzy przy pomocy palników cięli pozostałe metalowe części.