Trzy lata temu pabianiczanka przeszła operację. Do końca życia będzie pamiętać dzień, gdy zadzwonił telefon i usłyszała głos lekarza: „Mamy serce. Czy decyduje się pani na przeszczep?".

- Czułam się bardzo źle, ale nie byłam w stanie odpowiedzieć. Wahałam się - wspomina. - Prosiłam o odrobinę czasu do zastanowienia. Po kolejnym telefonie syn uświadomił mi, że to moja ostatnia szansa.

Karetka była już w drodze. Pani Anna miała kilka minut na zabranie niezbędnych rzeczy. Do Warszawy pojechała na sygnale. Przygotowania do operacji trwały krótko.

- Dostałam coś do picia i od tego momentu nic nie pamiętam - wspomina. - Odzyskałam świadomość dopiero po pięciu dniach. Miałam cudze serce.

Kłopoty ze zdrowiem zaczęły się, gdy Anna chodziła do szkoły średniej. Na zdjęciu rentgenowskim lekarze dopatrzyli się wady serca. Na dodatkowe badania Anna pojechała do szpitala im. Szterlinga w Łodzi. Tam stwierdzono zaburzenia pracy serca.

- Odtąd żyłam pod stałą kontrolą lekarza - opowiada.

Wyszła za mąż, urodziła syna. W 1980 r. stan jej zdrowia zaczął się pogarszać. Diagnoza brzmiała: kardiomopatia, czyli zwyrodnienie mięśnia sercowego.

- Lekarze poinformowali mnie o terminie zaplanowanej dla mnie operacji zmniejszenia mięśnia sercowego, ale się nie zgodziłam - opowiada Prusinowska. - Chciałam wyleczyć serce lekami. Od lekarzy usłyszałam, że będę żyła krócej.

Wkrótce Anna znalazła się w klinice kardiologicznej w Warszawie, gdzie skierował ją prof. Jan Mol, pionier przeszczepów serca w Łodzi. W Warszawie opiekowała się nią pabianiczanka dr Lidia Chojnacka.

- Ciągle odsuwałam od siebie myśl o operacji. Tak bardzo byłam przywiązana do swojego serca - wyznaje Anna. - Tkwiło we mnie przekonanie, że serce jest centrum naszej osobowości, emocji, uczuć. Decyzja o operacji była trudna. Dotyczyła przecież czegoś tak bardzo mojego.

Wspominając tamte chwile Anna potrafi już żartować.

- Na moim nagrobku można by było napisać, że odeszła kobieta o „wielkim sercu". Rzeczywiście było duże, z powodu niewydolności - uśmiecha się.

Po zapaleniu płuc serce było coraz słabsze. Decyzja o przeszczepie zbliżała się nieuchronnie. Zapadła w 2001 r.

- Przed operacją nie mogłam cieszyć się życiem, wzruszać, ekscytować - wspomina Prusinowska.

Operację przeprowadzono w nocy. Kierował nią dr Jerzy Wołczyk. Rano w piersiach Anny biło już nowe serce. Czyje?

- Lekarze informują tylko o wieku i płci dawcy - tłumaczy. - Szczerze mówiąc nawet nie chciałam tego słuchać. Wydawało mi się to niestosowne. Wiem tylko, że dawcą był młody mężczyzna.

Nikt nie przygotowywał jej psychicznie do zmian. Nie wiedziała nawet o uciążliwościach powodowanych koniecznością stałego przyjmowania leków po operacji. Przeżyła kilka prób odrzutu nowego serca. Przeciwciała organizmu atakują wówczas nowy organ niczym intruza, wroga, którego chcą wykończyć. Anna jest teraz pod stałą kontrolą lekarza. Musi przyjmować masę leków. Te, które zapobiegają odrzutowi, refunduje jej Narodowy Fundusz Zdrowia. Inne, np. zwalczające zły cholesterol i regulujące miarowe bicie serca, kupuje sama. Kosztuje ją to 300 zł miesięcznie. Musi też odpowiednio się odżywiać. Dba, by jej posiłki nie były tłuste.

- Nie wolno mi jeść grapefruitów ani pić soków z tych owoców - mówi. - To dlatego, że leki, które biorę, zawierają wyciągi z tych owoców.

Prusinowska regularnie uczestniczy w spotkaniach osób z przeszczepionym sercem. Posiadacze nowych serc wspierają się i opiekują sobą.

- Ci, którzy to przeszli, pełnią rolę psychologów dla tych, którzy przeszczep mają przed sobą - mówi Anna.

Na jednym z takich spotkań Anna wzięła po raz pierwszy udział w Biegu Serc. Po operacji nie miała lęków przed aktywnością fizyczną. Nie chciała wycofać się z życia tak jak robi to wiele osób po przeszczepach.

- Pobiegłam i zajęłam trzecie miejsce - opowiada z dumą.

Pojechała na obóz sportowy do Krościenka. Tam trenowała biegi i pływanie. Obóz kończył się eliminacjami do wyjazdu na igrzyska sportowe dla osób po przeszczepie. Zakwalifikowała się. Przed wyjazdem do Dublina chodziła na basen i biegała po lesie - z psem Hektorem.

- Startowałam w kilku konkurencjach. Myślałam, że pływanie jest moją najmocniejszą stroną. Na 100 metrów zajęłam drugie miejsce - opowiada pokazując srebrny medal. - Koleżanka namówiła mnie do biegu na 400 metrów. Nie czułam się na siłach. Zaczęłam bardzo wolno, myślałam, że nie dobiegnę. Przeciwniczki zaczęły jednak słabnąć, na ostatniej prostej dałam z siebie wszystko i zwyciężyłam.

Z Polski na igrzyska pojechało 10 osób: 8 mężczyzn i dwie kobiety.

- Po operacji serce pracuje trochę szybciej i jest mniej „czułe". Nie boli, bo jest mniej unerwione niż własne. Ważne jednak jest to, by nauczyć się cieszyć życiem, które zostało nam drugi raz darowane. Najważniejsza jest jednak rodzina - uważa Prusinowska. - Co trzy miesiące jeżdżę do Warszawy na badania, zawsze z mężem. Był przy mnie przez cały ten czas. Po operacji codziennie przyjeżdżał do Warszawy. Nikt by tego nie przeszedł bez rodziny i przyjaciół.