Zaczęło się od awarii kanalizacji na ulicy Lipowej. Ze starości zapadł się tzw. kominek (część murowanego kanału prowadzącego na powierzchnię). Robotnicy rozkopali jezdnię i zeszli pod ziemię. W kanale było sucho. Ścieki z ulicy Zamkowej nie odpływały w stronę Grobelnej, choć powinny. Pracownik poszedł więc kanałem w dół ulicy.

- Kanał ma tu prawie metr szerokości i półtora metra wysokości - wyjaśnia Andrzej Różański, szef kanalarzy z ZGKiM. - Po jakimś czasie pracownik usłyszał szum wody. To było dziwne, bo nie padał deszcz.

Szumiała woda spływająca z dwóch stawów fabrycznych Pamoteksu.

- Kiedyś Pamotex dostał zezwolenie na pobór wody z Dobrzynki - opowiada Różański. - Wykopał stawy, w których gromadził wodę. Potem zbudował kanały, którymi wodę odprowadzał do naszej rury.

Pamotex nie musiał płacić, póki miejskich kanałów nie przyłączono do grubej rury. Tą rurą ścieki płyną do oczyszczalni w Łodzi.

- Teraz za każdy metr musimy słono płacić - mówi Różański.

Miasto wypuszcza rocznie około 4 milionów metrów sześciennych ścieków. Licznik w oczyszczalni pokazywał dwa razy tyle. Dlatego rocznie za oczyszczanie musieliśmy płacić 9 mln zł. Stąd niedawne podwyżki ścieków odprowadzanych z mieszkań i firm.

- Dotychczas myśleliśmy, że mamy kiepską sieć kanalizacyjną, że do rur dostają się wody gruntowe - mówi Różański.

Kanalarze obliczyli, że w ciągu godziny ze stawów spływa 350 metrów sześciennych wody - czyli 8.400 na dobę, czyli 3 mln rocznie. Za każdy metr sześcienny ścieków Pabianice muszą płacić oczyszczalni 1,17 zł.

- Zastanawiamy się nad wyciągnięciem konsekwencji wobec Pamoteksu - mówi Hieronim Ratajski, wiceprezydent Pabianic.

Według wstępnych obliczeń, w ubiegłym roku kasa miasta straciła około 2 mln zł. Odzyskanie pieniędzy jest raczej niemożliwe, bo Pamotex nie śmierdzi groszem. Jest w stanie upadłości.