Miał pogruchotane kości czaszki, połamane nogi, pękniętą wątrobę, nerki, śledzionę. Wykazała to sekcja zwłok zakatowanego pabianiczanina. Na pogrzeb Marcina Ch. przyszło kilkuset wstrząśniętych mieszkańców naszego miasta.

Ceremonia rozpoczęła się o godzinie 13.00. Po krótkim nabożeństwie trumnę ze zwłokami Marcina Ch. przeniesiono na miejsce spoczynku. Za trumną w ciszy szli rodzice, siostra, 5-letni synek z mamą, krewni. W ostatniej drodze Marcinowi towarzyszyło kilkudziesięciu kolegów i koleżanek z osiedla, szkoły, pracy.

- Żegnamy dziś naszego brata Marcina i prosimy Boga o odpuszczenie mu grzechów - modlił się ksiądz.

Marcin Ch. miał 30 lat. Z zawodu był budowlańcem. Jakiś czas temu pracował w firmie układającej sieć wodociągową. Ostatnio nie miał pracy. "To nie był grzeczny chłopiec, ale nie można powiedzieć, by bardzo rozrabiał" - mówią sąsiedzi z bloków przy ul. 20 Stycznia. I dodają: "Bywał w pijalniach piwa, często wracał po nocy. Miał synka i płacił na niego alimenty. Interesował się małym".

Zginął przypadkowo. Wpadł w łapy trzech bandytów, którzy krążyli po mieście w poszukiwaniu zemsty. Chcieli się odegrać za to, że jeden z nich oberwał w knajpie. Szukali chłopaka, który pobił bandytę. Mieli toporek, młot do układania kostki brukowej, pałkę bejsbolową nabitą gwoździami, pistolet własnej roboty, kuszę i noże.

Na ulicy 20 Stycznia dopadli Marcina. Nie chciał mówić, kto sprał bandytę w knajpie, więc bili go - najpierw pięściami, potem obuchem toporka. Marcin krzyczał "Ratunku!". Wtedy odezwali się mieszkańcy bloku, przed którym popłynęła krew. Ktoś krzyknął przez okno, że wezwie policję. Bandyci odparli hardo: "W tym mieście to my jesteśmy policją!". Ale najwyraźniej nie chcieli zobaczyć radiowozu. Zakrwawionego Marcina wepchnęli do samochodu i wywieźli na ul. Garncarską. Tam, na terenie opuszczonej posesji, skatowali go. Tłukli pałą bejsbolową nabitą grubymi gwoździami, toporkiem, młotem do ubijania bruku.

Marcin bronił się. Zranił nożem Michała R. To rozwścieczyło oprawców. Pod ciosami toporka i pały bejsbolowej szybko stracił przytomność. Wtedy włożyli go do bagażnika auta i odjechali. Dziś wiadomo już, że za miastem chcieli się pozbyć ciała - wrzucając je do przydrożnego rowu. Wiedzieli, że po skatowaniu Marcin nie ma szans na przeżycie. Gdy na chwilę stanęli przed nocnym sklepem przy ul. Warszawskiej, schwytali ich policjanci.

Przez dwie godziny lekarze walczyli o życie skatowanego człowieka. Nie udało się. Marcin zmarł na skutek ciężkich obrażeń wewnętrznych.

Sprawcom: Michałowi P. (lat 23), Zbigniewowi Sz. (lat 21) i Michałowi R. (lat 24) prokurator postawił zarzut zabójstwa.

Grozi im dożywocie. Na razie siedzą w areszcie tymczasowym.

Oprawcy Marcina to zwyrodnialcy. Mieli już na sumieniach kradzieże, włamania i pobicia. Michał R. odsiadywał wyrok 1,5 roku więzienia za zaatakowanie człowieka siekierą. 31 stycznia po pół roku zwolniono go. Czekał na wolne miejsce w więzieniu, by odsiedzieć resztę wyroku.