Strażników przeraziło kilkanaście beczek z bardzo niebezpiecznymi, żrącymi kwasami: octowym, solnym i azotowym. Pojemniki stoją na pierwszym piętrze fabryki (ul. Zamkowa 4) w boksie z siatki. Kilka metrów dalej jest splądrowane laboratorium chemiczne pełne groźnych substancji. Drzwi do obu pomieszczeń są otwarte. Każdy może tam wejść.

- Jedną beczkę z kwasem wandale już wylali na terenie fabryki. Dziwne, że nikt się nie poparzył - mówi Robert Borzyński, strażnik miejski. - A co, jeśli komuś przyjdzie do głowy, by wylać kwas do kanalizacji albo do Dobrzynki?

Strażnicy wezwali policję i straż pożarną. Na widok beczek strażakom włosy stanęły dęba.

- To bardzo niebezpieczne chemikalia - denerwował się starszy ogniomistrz Paweł Dziedziczak. - Trzeba je jak najszybciej stamtąd usunąć.

Niestety, mundurowi nie mogą nic zrobić bez zgody właściciela Pawelany.

- Problem polega na tym, że trudno ustalić, do kogo należy fabryka - tłumaczy Marek Błoch, wiceprezydent Pabianic. - Za właściciela Pawelany podawał się pan Ryszard Krusche. Jednak nigdy nie pokazał nam aktu własności.

- Jedyne, co możemy zrobić, to częściej wysyłać tam patrole - mówi Andrzej Baczyński, rzecznik Komendy Powiatowej Policji.

W zeszłym tygodniu Ryszard Krusche był nieuchwytny. Nie odbierał telefonu komórkowego. W słuchawce słychać było jedynie komunikat poczty głosowej: "Skrzynka jest pełna. Nie możesz zostawić wiadomości".

- Podobno leży w szpitalu, ale nic bliżej nie wiemy - mówi Adam Wielechowicz, komendant Straży Miejskiej.

Pawelana od kilku tygodni jest notorycznie rozkradana. Opustoszałego budynku nikt nie pilnuje. Hale i pomieszczenia są zdemolowane. Wszędzie walają się resztki majątku fabryki. Policjanci i strażnicy miejscy niemal codziennie łapią tutaj złodziei. Szabrownicy wynoszą wszystko, co da się wymienić na parę złotych: bele materiału, stare meble, nawet gniazdka elektryczne i kawałki kabli.

- Gdy kilka tygodni temu złapaliśmy tu pierwszego złodzieja, w garażu stał kilkuletni dostawczak lublin. Był na chodzie - opowiadają strażnicy miejscy. - Teraz zostały z niego szczątki.

Do Urzędu Miejskiego przyszli byli pracownicy Pawelany. Byli zszokowani tym, co dzieje się w ich fabryce. Poprosili o interwencję.

- O sytuacji w Pawelanie napisaliśmy informację do prokuratury - mówi Marek Błoch.

W poniedziałek na prośbę wiceprezydenta Hieronima Ratajskiego pracownicy Zakładu Gospodarki Komunalnej zaspawali drzwi do Pawelany od strony ul. Grobelnej. Na niewiele się to zdało. W nocy złodzieje znów grasowali w halach fabrycznych. Weszli bramą od ulicy Lipowej.

- To kłopot właścicieli Pawelany. Ale skoro to odciąży policjantów i strażników, wejście od Lipowej też zaspawamy - zapowiada Hieronim Ratajski.


***
PREZES SIĘ ZNALAZŁ
-------------------
Ryszard Krusche, prezes Pawelany, od tygodnia leży w pabianickim szpitalu.
------------------

We wtorek reporterzy Życia Pabianic odwiedzili go w szpitalu. Nie chciał rozmawiać. Ma dość prasy. Ma też dość fabryki. Gdy wyjdzie, zamierza przekazać interes swojemu wspólnikowi (tak wcześniej powiedział łódzkiej gazecie).

- Nic nie wiem o zamiarach pana Kruschego. Jestem przerażony stanem w jakim znajduje się fabryka - mówi Krzysztof Strzałkowski, dyrektor generalny Expolco, wspólnik Kruschego. - A wystarczył jeden milion złotych, by ją uratować.

Przed kilkoma dniami dyrektor Strzałkowski był w Pabianicach. Szukał Ryszarda Kruschego. Nie znalazł go i wrócił do Warszawy. We wtorek od nas dowiedział się, że Krusche leży w szpitalu.

- Poczekam aż wyzdrowieje i wtedy podejmę odpowiednie kroki zgodne z kodeksem handlowym - oświadczył nam.

Gdy w marcu 2003 roku Ryszard Krusche pojawił się w Pabianicach mówił, że przyjechał z Poznania, by przywrócić blask nazwisku Krusche i Pawelanie. Twierdził, że jest potomkiem pabianickich "królów bawełny".

- Jedni członkowie rodziny Krusche piszą książki o świetności naszego rodu, a ja postanowiłem odbudować tę świetność - deklarował.

Obiecywał produkować tkaniny wełniane i mundurowe. Chciał kupić hale w Dłutowie i urządzić tam fabrykę wyposażenia łazienek. Roztoczył wspaniałą wizję rozwoju firmy. Twierdził, że spadek po krewnej zmarłej w Niemczech pozwoli mu rozruszać Pawelanę i przyjąć do pracy 100 osób.

- Trzeba mieć dużo odwagi, wiary i ogromny kapitał, by w bardzo trudnej sytuacji rynkowej zaczynać inwestycje w branży tekstylnej - mówił Maciej Wyrzykowski, były prezes Pamoteksu.- Duże firmy upadają bo nie wytrzymują konkurencji z tanimi, wysokiej jakości produktami z Azji. Moim zdaniem, pan Krusche sporo ryzykuje, ale życzę mu powodzenia.

- Był u mnie - wspomina Hieronim Ratajski, wiceprezydent Pabianic. - Stworzył wrażenie poważnego biznesmena. Wyjął laptop, postawił go na stole. Mówił o swoich zamiarach co do firmy.

74 proc. akcji fabryki Krusche odkupił od warszawskiej firmy Italco. Reszta - 26 proc. należy do holdingu Expolcko.

W lipcu 2003 r. na walnym zgromadzeniu akcjonariusze Zakładów Przemysłu Wełnianego Pawelana wybrali go na prezesa Rady Nadzorczej i Zarządu spółki.


***
KIM JEST RYSZARD KRUSCHE

Urodził się w 1948 roku w Poznaniu. Reporterom ŻP mówił, że jest niemieckiej narodowości.
Ukończył Politechnikę Poznańską i Akademię Ekonomiczną we Wrocławiu. Przez 19 lat pracował na kierowniczych stanowiskach. Żona jest ekonomistką, mają dwoje dzieci.

Jego rodzice to Gustaw Krusche i Angela Rehn - oboje z rodzin przemysłowców (tak powiedział łódzkiej gazecie). Wujek jego matki był jednym z budowniczych i współwłaścicieli słynnego statku Tytanic. Mówił, że pochodzi z linii berlińsko-poznańskiej rodu Kruschów. Z Pabianicami miał łączyć go Herman Krusche - kuzyn jego dziadka.

Peter Krusche (syn Aleksandra Kruschego) i Maria Czeladzka-Steinhagen, potomkowie pabianickich Kruschów, byli zdziwieni i zaskoczeni pojawieniem się nowego krewnego. Ryszard Krusche zabrał Petera Krusche do Pawelany.

- Tylko się z nim spotkałem - mówił Peter Krusche. - Nie zamierzam firmować swoim nazwiskiem przedsięwzięć Ryszarda Kruschego.

- Pytałam wszystkich żyjących krewnych w Polsce, Niemczech i Ameryce, ale nikt nie słyszał o takiej osobie, jak Ryszard Krusche - mówi Maria Czeladzka.

- W Berlinie mieszka mnóstwo Kruschów, lecz to nie znaczy, że są naszymi krewnymi - dodaje Peter Krusche.