Pabianiczanie wydają dużo więcej niż zarabiają. Do takich wniosków doszli urzędnicy "skarbówki", którzy badali zeznania podatkowe mieszkańców naszego miasta. Zeznania te porównali ze złożonymi w urzędzie umowami kupna i sprzedaży domu, mieszkania, auta. No i się zaczęło…

- Jeden z podatników tłumaczył, że kupił mieszkanie, bo dostał spadek po babci. Sprawdziliśmy to. Okazało się, że babcia zmarła dawno temu, a on utrzymywał się z niewysokiej renty - mówi Grzegorz Sokolszczuk, naczelnik Urzędu Skarbowego w Pabianicach.

Kilka osób będzie musiało "wyspowiadać się" z pieniędzy na nowy samochód. Są wśród nich tacy, którzy sprawili sobie luksusowy wóz, choć oficjalnie od lat zarabiają ledwie 600-700 zł miesięcznie.

W języku urzędowym różnica między zarobkami a wydatkami to "nieujawnione źródła przychodów". Najbardziej podejrzani są ci, którzy niedawno kupili coś cennego, choć wykazują minimalne zarobki.

- Zaprosiliśmy ich do nas i spytaliśmy o źródła nieudokumentowanych dochodów - mówi naczelnik Sokolszczuk.

Życie Pabianic ustaliło, że wezwania dostało lub dostanie około 80 osób. Większość wezwanych próbowała tłumaczyć, że pieniądze były prezentem od losu, babci albo dalekiego kuzyna. Urzędnicy byli nieufni.

- Wyjaśnienie jest wiarygodne, jeśli podatnik może nam pokazać pisemny dowód, od kogo i ile dostał lub wygrał - tłumaczy naczelnik Sokolszczuk. - Inaczej uznajemy, że zataił dochody. A to wiąże się z karą finansową.

Od dochodów, których nie wpisaliśmy w coroczne zeznania PIT, trzeba zapłacić nawet 75 procent podatku. Najwyższą karę dostają ci, którzy plączą się w wyjaśnieniach lub zostaną przyłapani na kłamstwie.

Inny podatnik wykazał, że na budowę domu wydał 106 tys. zł. Chciał dostać ulgę budowlaną. Tymczasem jego dochód roczny wyniósł zaledwie 37.000 zł. Przyparty do muru przez pracowników "skarbówki", wyjaśnił, że sprzedał mieszkanie za 50.000 zł i wziął kredyt. Wybronił się. Mniej szczęścia miał pabianiczanin, który musiał wytłumaczyć, skąd wziął pieniądze na luksusowy samochód za 80.000 zł. Twierdził, że wygrał w karty.

- Tylko że nie chciał powiedzieć kiedy i od kogo wygrał te pieniądze. A szkoda, bo gdyby jego wyjaśnienia się potwierdziły, sankcje nie byłyby aż tak wysokie - mówi naczelnik.

Najbardziej zaskoczył urzędników młody mężczyzna, który twierdził, że pieniądze zarobił jako… męska prostytutka.

- Jego wyjaśnienia były nie do przyjęcia - uważa naczelnik US.