Lepiej kopać rowy, niż być kanarem. Identyfikator kontrolera biletów działa na ludzi jak czerwona płachta na byka. Nawet ci, którzy skasowali bilet, nie mają w oczach zrozumienia. Raczej wstręt i agresję.

Ogłoszenie Kasty - największej firmy kontrolerskiej w naszym mieście, znalazłem na szybie autobusu. Chwilę zajęło przekonanie szefa firmy, by pozwolił mi na jeden dzień zostać kanarem.

Pracę zaczynam o 7.00. Jest czwartek. Umawiamy się przed SDH Trzy Korony. Będzie łapanka.

- To akcja wspólna ze Strażą Miejską. Urządzamy ją co dwa, trzy tygodnie - wyjaśnia Paweł, szef kanarów.

Jest nas siedmioro. Obławę robimy w "263" - linii z Pabianic do Ksawerowa. Autobus jest nabity uczniami z Zespołu Szkół Rolniczych. Oni znają twarze kontrolerów. Chórem witają nas: "Dzień dobry". Kierowca blokuje kasowniki. Zaczynamy sprawdzać.

- Nie mam biletu - ze złośliwym uśmiechem melduje chłopak ostrzyżony na krótko. - Migawka może być?

- Legitymacja? Siedzę na niej, a nie chce mi się wstać - rzuca pogardliwie dziewczyna z ostrym makijażem.

Polowanie kończy się klapą. Uczniowie mają migawki i bilety. Przy Fabryce Żarówek czeka na nas Straż Miejska. Jedziemy na Rypułtowicką. Tam urządzimy drugą obławę. Strażnicy zatrzymują "263" w połowie drogi do przystanku. Autobus jest pełny. Nie da się wejść do środka. Pasażerowie muszą wysiadać. Pojedynczo. Większość to także uczniowie.

- Nie mam biletu, nie mam dokumentów. Może się jakoś dogadamy… - drobny blondyn zagaja Jarka, najbardziej doświadczonego kontrolera.

Ma pecha. Dwa metry dalej stoi strażnik.

- Ze mną się dogadasz! - mówi ostro i prowadzi chłopaka do radiowozu.

W aucie blondyn nagle przypomina sobie, że ma legitymację. Jarek wypisuje mandat. Znów łowy są marne: tylko dwóch gapowiczów.

- Dostaliśmy cynk od kumpli, którzy jechali wcześniejszym kursem - mówi młody pasażer.

Przyklejeni do szyb uczniowie żegnają nas skierowanymi do góry środkowymi palcami dłoni.

- Można do tego przywyknąć - uważa Magda, świeżo upieczona kanarzyca.

Magda kontroluje bilety dopiero od tygodnia.

- Pierwsze trzy dni były koszmarem. Bałam się wyciągnąć "plastik", odezwać do ludzi. Bałam się, że mnie zezwą, pobiją. Już się uodporniłam - twierdzi.

Nie mówi prawdy. Zdradzają ją oczy. Przed akcją widać w nich tremę, strach i niepewność. Kim będzie tym razem: "wariatką", "dziwką"? Mogą nazwać ją także "suką". Magda studiuje zaocznie. Koleżankom z roku nie przyznała się, że ma taką pracę.

W drodze do centrum sprawdzamy "jedynkę". Jest tylko dwóch pasażerów. Magda ma szczęście. Chłopak w tyle autobusu jedzie na gapę.

- Najlepiej jest w "D". Tam zawsze wypisujemy dużo kwitów -mówi z uśmiechem Jarek. - Tam też najłatwiej oberwać po głowie, zwłaszcza wieczorem.

Dochodzi 9.00. W "D" nie ma tłoku. Udajemy zwykłych pasażerów. A w Dobroniu ruszamy do akcji. Tym razem trafia Ula.

- Mam migawkę - fuka sprawdzana kobieta po sześćdziesiątce.

- Proszę pokazać - spokojnie ciągnie Ula.

- Ale ja muszę wysiadać - odpowiada kobieta i przepycha się do drzwi.

Wysiadamy wszyscy. Pasażerka nerwowo przeszukuje pękatą torbę. Bez skutku.

- Pani, mam migawkę - zaczyna lamentować. - Tylko nie mogę w nerwach znaleźć. Przecież kupiłam na tą trasę, bo jeżdżę codziennie.

Ula jest twarda. Wypisuje mandat i zaprasza do biura, gdy migawka się znajdzie.

- To robota dla ludzi bez serca - mówi po chwili.

Ula ma dwóch dorosłych synów. Jeden będzie księdzem. Ula kontroluje od września.

- Pierwszy tydzień był koszmarny. Po nocach płakałam. Czułam, że robię ludziom straszną krzywdę - wspomina.

Dziś nie odpuszcza nikomu.

- Przecież to moje pieniądze. Dlaczego mam się litować - mówi.

Kontrolerzy dostają 40 procent zapłaconego mandatu.

- Minus podatek - zaznacza Jarek.

Ci, którzy jeżdżą od rana do wieczora, mogą wyciągnąć nawet 800 zł miesięcznie. Pracują parami albo trójkami. Do autobusu każdy wsiada innymi drzwiami. Jeden odbija kontrolkę (pusty kartonik, który porównuje się z biletami pasażerów) i daje znak kierowcy, by zablokował kasowniki. Kanar musi sprawdzić co najmniej 200 autobusów w miesiącu.

Powrotne "D" jest nabite jak ruski plecak. Znów szczęście ma Ula. Chłopak jedzie bez biletu i mówi, że nie ma dokumentów.

- No to wzywam policję, ale uprzedzam, będzie dużo drożej - ostrzega Ula.

- A wzywaj całą policję świata! - pyskuje chłopak.

Mięknie, gdy Ula wyciąga z torby komórkę. Grzecznie pokazuje dowód osobisty.

- Kanar musi mieć łeb wielki jak koń, anielską cierpliwość i twardą dupę - opowiada Jarek. - Inaczej nie wytrzyma. A jak nie wytrzyma, to w końcu komuś dokopie.

- Tylu wyzwisk, co przez ten tydzień, w życiu nie słyszałam - dodaje Magda. - Ciągle tylko: "Ty kur…, ty suko, brzydzę się tobą, odpier… się".

Nowi (tacy jak Magda) muszą najpierw wkuć teorię: cennik mandatów, listę osób z prawem do ulg i bezpłatnych przejazdów. Potem podpatrują robotę doświadczonych kolegów.

- Podstawowa zasada: nie stój w otwartych drzwiach autobusu, bo łatwo będzie cię wypchnąć. Szkoda ciuchów i twarzy - uśmiecha się Jarek.

- Większość nowych wytrzymuje najwyżej kilka tygodni. Rekordzista miał dość po dwóch dniach - dodaje Bogdan, potężny facet po pięćdziesiątce.

Jarek i Bogdan to weterani. Jarek, dobrze zbudowany czterdziestolatek, jest kanarem od siedmiu lat. Obskoczył prawie wszystkie firmy kontrolerskie w mieście. Bogdan "robi" czwarty rok. Zaczynał z córką.

- Kiedyś częściej były dymy - wspomina. - Raz podpity facet uderzył moją córkę w twarz. Miał pecha, bo to kawał baby. Rzuciła go na glebę, przycisnęła kolanami i wezwała policję.

Bijatyki są rzadko. Ale przepychanki to chleb powszedni.

- Kilka dni temu kobieta próbowała wypchnąć mnie z autobusu - mówi Ula. - Inna napluła mi na kurtkę, gdy się odwróciłam.

- Najbardziej agresywne są wyrostki. W kupie czują się mocni - mówi Jarek. - A najgorzej pyskują dziewczyny.

Kto ma mniej odwagi, ten próbuje brać kanarów na litość. "Wracam ze szpitala od chorej matki. Z wrażenia zapomniałam skasować biletu", "Nie stać mnie, jestem bezrobotnym bez prawa do zasiłku" - takie lamenty słyszymy kilkanaście razy dziennie. "Recydywistów", którzy nie płacą mandatów, wysadza się z autobusów.

- Mój rekord to dziewięciu naraz. Jechali "elką" do Ldzania. Wysadziłem ich tak, żeby musieli maszerować kupę kilometrów do przystanku - śmieje się Jarek.

W południe wracamy do biura zdać mandaty. Jest nieźle. Upolowaliśmy ponad 20 gapowiczów.

- Zeszły miesiąc był dobry. Wypisaliśmy grubo ponad dwieście mandatów - cieszy się Ula.


***
Określenie "kanar" pochodzi z XIX wieku. Wzięło się od kanarkowych otoków na czapkach ówczesnych kontrolerów warszawskich tramwajów konnych.