- Został ukarany naganą - mówi docent Ryszard Markert, przewodniczący Okręgowego Sądu Lekarskiego w Łodzi.

Kara jest praktycznie żadna. Oskarżający ordynatora rzecznik odpowiedzialności zawodowej domagał się zakazu wykonywania zawodu przez 6 miesięcy. Ale sąd był niezwykle wyrozumiały. Doktorowi Ludwikowi B. nagana nie zepsuje kariery. Wkrótce po śmierci młodziutkiego pacjenta przeszedł na emeryturę.

Tragedia wydarzyła się w listopadzie 2000 roku. Ordynator oddziału chirurgicznego miał dyżur, gdy karetka pogotowia przywiozła do szpitala Maćka Piechowskiego. Pacjent był ciężko ranny. Samochód, którym jechał, rozbił się na drzewie. Aby wydostać Maćka z wraku auta, strażacy musieli ciąć blachy.

Krótko potem do szpitala przyjechał ojciec rannego.

- Poszedłem do ordynatora, który powitał mnie krzykiem - wspominał Jan Piechowski. - Powiedział: "Jak pański syn się zachowuje! Jest pijany albo naćpany".

Lekarz się mylił. Maciek miał pękniętą czaszkę. To dlatego zachowywał się dziwnie, nikogo nie poznawał.

Ordynator zostawił rannego w ciemnej sali. Pacjent miał ręce przywiązane do łóżka, bo się rzucał. Zmarł po sześciu godzinach leżenia w szpitalu.

Sekcję zwłok Maćka przeprowadził doktor Jan Dzido z Wojskowej Akademii Medycznej. W jego opinii, przyczyną zgonu były rozległe obrażenia, zwłaszcza wewnątrz czaszki, obrzęk mózgu, a także złamania miednicy i krwawienie wewnętrzne.

Za śmierć syna rodzice obwinili ordynatora Ludwika B. Biegli lekarze z wrocławskiej Akademii Medycznej stwierdzili, że był błąd w diagnozie.

Przed dwoma laty pabianicka prokuratura umorzyła dochodzenie w tej sprawie. Sąd Rejonowy utrzymał w mocy tę decyzję. Ale rodzice Maćka nie dali za wygraną. Od 15 miesięcy sprawa toczy się przed Sądem Okręgowym w Łodzi. Rozprawa była tylko jedna, bo sąd cywilny czekał na orzeczenie sądu lekarskiego. Teraz sąd lekarski uznał lekarza Ludwika B. winnym "popełnienia przewinienia zawodowego polegającego na niedołożeniu należytej staranności w procesie diagnozowania w dniach 4-5 listopada 2000 roku w szpitalu w Pabianicach pacjenta Macieja Piechowskiego".


***
Tak zginął Maciek

4 listopada 2000 roku 17-letni Marcin T. wziął bez wiedzy ojca kluczyki do opla. Na przejażdżkę zabrał dwóch kolegów: Maćka i Sebastiana. Na ul. Partyzanckiej natknęli się na policyjny patrol. Uciekali. Za skrzyżowaniem Partyzanckiej i Sikorskiego uniknęli zderzenia z ciężarówką, ale wpadli na drzewo.