Odwiedził 88 krajów. Przez 12 lat mieszkał w Ameryce Łacińskiej. O życiu w podróży i podróży zwanej życiem Michał Ostojski rozmawia z Życiem Pabianic:

Spakował Pan plecak i ruszył… Skąd taki pomysł na życie?

- W sumie to nie jest pomysł na życie. Ludzie funkcjonują mniej więcej tak samo pod każdą szerokością geograficzną, a więc za bardzo nie ma różnicy, gdzie się jest, żeby żyć. Jedynie pewne miłe aspekty życia nie są wszędzie dostępne w równym stopniu. Początkowo jeździłem z plecakiem. Teraz jak już jadę, to zabieram około 5-7 kilogramów w torbę. Ja już bardziej mieszkam po kilka miesięcy trochę tu, trochę tam, niż jadę.  

Doktorat na Kubie, a teraz Szanghaj. Ile krajów było po drodze?

- Tak naprawdę nigdy nie liczyłem, chyba 88. W tym roku w lipcu minie dwudziesta rocznica wyjazdu. Pamiętam dokładnie, 4 lipca 1997 pojechałem z biletem w jedną stronę do Meksyku. Stąd zamiłowanie do Ameryki Łacińskiej. W sumie zebrało się prawie 12 lat w Latino. Byłem wszędzie – łącznie z trzema Gujanami. Z wyjątkiem Urugwaju, który jakoś leży na uboczu. Prawie cztery lata w Tajlandii, ponad półtora w Chinach, pół roku w Omanie. Jedynym powodem pobytu w Azji była praca - czytaj dobre zarobki i badminton. Gram w niego maniakalnie. Najmilej w Azji wspominam pracę w Birmie, jeszcze przed wszystkimi obecnymi zmianami. To był pobyt magiczny. I bardzo miło kojarzą mi się Filipiny. Tylko rok spędziłem w Afryce - środkowa, południowa, południowo-wschodnia. Magia. I właśnie do Afryki chcę wrócić wkrótce na dłużej.

Doktorat na Universidad de Oriente na Kubie?

- Po tym jak przyjechałem z Kolumbii na konferencję naukową do Polski i mojej pani promotor z Uniwersytetu Łódzkiego pomyliły się godziny mojego wykładu, to postanowiłem dać sobie spokój z polską nauką. Straciłem tylko dwa lata pracy.

Czym Pan się karmi, że go tak nosi? Jest w pana życiu jakiś bóg?

- Jestem stuprocentowym ateistą. Nie zwracam uwagi na to, co trzyma wiele osób w Azji. Medytacje, joga, kadzidełka to nie dla mnie. We wszystkim straszna komercja. Jeżeli coś mnie prowadzi, to inność. Ale muszą być spełnione pewne warunki, czyli ciepło, ocean, muzyka i ludzie. Gdzie indziej mogę pojechać, pooglądać i to wszystko. Chociaż właśnie teraz jest trochę inaczej, bo wykładam historię dla Jiangnan University pod Szanghajem. Zaakceptowałem trochę zimniejsze miejsce, bo bardzo lubię uczyć historii i mam ciągły dostęp do badmintona. No i mało godzin pracy, i sporo pieniążków.

Jakie Pabianice ma Pan w sercu, a może tylko w pamięci?

- Trudne pytanie. Z Pabianicami kojarzy mi się mój dom z dzieciństwa przy ulicy Warszawskiej, którego już nie ma (stara Willa Postów z okrągłym oknem przy Warszawskiej – przypisek redakcji). Wielki ogród z owocami, który zamieniony został na plac. Od lat stoi pusty. Smutno też przechodzić koło znacjonalizowanej tkalni dziadka (dziś firma Arys przy Warszawskiej 91 – przypisek redakcji). Oprócz tego to puste ulice, okropne bloki i tory tramwajowe, których stan najlepiej pokazuje obraz miasta. Ja w ogóle jestem kiepskim patriotą, lokalnym także.

Dokąd zmierzam...

...W sumie to nigdzie nie zmierzam, a więc jeżeli każdy dzień jest fajny, to jest w porządku. Planowanie przyszłości nie ma sensu. Jest tyle miejsc, o których mało kto słyszał. Na pewno nie planuję miejsca na starość, to jak planowanie działki na cmentarzu.

Pierwsza książka za Panem. Będą kolejne?

- Wbrew pozorom napisanie tej książki nie było takie proste i nie powstała od razu. Nie jest to takie sobie tylko sprawozdanie z drogi, ale też zawiera dużą liczbę faktów, danych, których weryfikacja wymagała wiele pracy. Kilka osób już pytało, dla kogo ta książka. Od lat miałem sporo zapisków, które kiedyś w końcu trzeba było poskładać. To nie tylko pozycja dla kogoś, kto interesuje się Ameryką Łacińską. Starałem się pokazać, że są miejsca, w których można żyć inaczej, nie zastanawiając się, o której przyjedzie tramwaj numer „41”.

Rada, dla tych, którzy marzą o podróżach?

- Nie planujmy za wiele. Róbmy to, na co mamy ochotę. Wszędzie żyją ludzie prawie tacy jak my, a więc w każdym miejscu na świecie można pomieszkać, pomyśleć, i co najciekawsze, popatrzeć.

Najtaniej jest…

...tam, gdzie się najwięcej zarabia. A tak serio, to bardzo tanio, 2-3 dolary dziennie, może być np. na wysepkach w Indonezji. Tylko co można porabiać miesiącami wśród muzułmańskich rodzin? Po prostu nuda. Wiele osób fascynuje się Wietnamem czy Indiami. Dobrze: tam może być ciepło, ładnie i bardzo tanio. Jednak osobowość miejscowej ludności nie do końca mi odpowiada. Co można robić z tysiącami hinduskich facetów czy rozkrzyczaną naciągającą na wszystko wietnamską panią okrytą przed słońcem piżamą, rękawiczkami do ramion i maską na twarzy?

Najdrożej...

...chyba Gujana Francuska, ale w sumie to przecież Unia Europejska. Jest takie miejsce, w którym mógłbym nawet zamieszkać niemal na stałe. To Rio de Janeiro. Problem jest jednak natury finansowej. W chwili obecnej płacąc w Szanghaju 45 złotych za półlitrowe piwo też zastanawiam się, co ja tutaj robię.

Gdzie nigdy nie wrócę?

- Odpadają wszelkie kraje z silną kulturą dominacji mężczyzn i religii. Pakistanu nie życzę nikomu.

Proszę wymienić kilka niesamowitych miejsc.

- Cartagena w Kolumbii, Wyspy Swinek w Hondurasie, Iquitos w Peru, Ziemia Ognista (ale tylko latem).

Marzyłem i się spełniło.

- Kiedyś miałem może nie marzenia, ale pomysły. Długo nie mogłem zebrać się na podróż na samo południe, poniżej argentyńskiej Ushuai. Cieszę się też z miesięcy w Amazonii. Szczególnie regiony peruwiańskie i kolumbijskie są magiczne. Od dawna myślę o powolnej wędrówce przez Kongo. Wiem, że powinienem przestać myśleć i to zrobić.

--------------------------------
43-letni Michał Ostojski to pabianiczanin. Jedyny spadkobierca przedwojennych przedsiębiorców z Pabianic – rodziny Postów.

Doktor historii sztuki prekolumbijskiej Michał Ostojski wykładał język angielski, archeologię i historię na uczelniach na świecie.