W samym centrum jest ponad 20 saloników. Klientki się cieszą, bo ceny usług nie rosną. Za to fryzjerzy narzekają na zbyt dużą konkurencję.

- Kiedyś Pabianice były miastem zakładów krawieckich, dziś są miastem fryzjerów - twierdzi mistrz Teresa Dziuba, która ma zakład przy ulicy Smugowej, tuż za kościołem.

Dziuba pierwszy zakład otworzyła 25 lat temu, koło ryneczku na Bugaju. Wtedy w mieście było zaledwie 30 zakładów. Dziś są co parę kroków.

- W ewidencji mamy zgłoszenia około 150 fryzjerów - mówi Irena Jankowska z Wydziału Działalności Gospodarczej w ratuszu.

Mistrz Jan Wesoły (nazywany przez klientki Zbyszkiem) swój zakład "Zbyszek" urządził 16 lat temu w piwnicy bloku przy zbiegu ulic Piotra Skargi i 3 Maja.

- Zdarzało się, że przez miesiąc nie wychodziłem na dwór, bo było tyle pracy - wspomina. - Wstawałem o szóstej i schodziłem do piwnicy do zakładu. Koło południa biegłem do domu na dziesięć minut, by szybko zjeść obiad. Pracę kończyłem koło dwudziestej pierwszej i szedłem do domu. Od razu kładłem się spać.

Zdzisław Kaczmarek prowadził salon przy ul. św. Jana od 1950 r. Potem w "Trio" pracowała cała rodzina Kaczmarków: tata (strzyżenie męskie), syn (fryzjerstwo damskie) i wnuczka (salon kosmetyczny). W grudniu mistrz Zdzisław wyrejestrował swoją firmę. Fryzjerem był ponad 60 lat.

- Zapisy były nawet na trzy tygodnie do przodu. Klientki potrafiły czekać dwie godziny w kolejce - wspomina mistrz Wojciech Kaczmarek, właściciel salonu "Trio".

Tak było kiedyś. Dziś to fryzjerzy czekają na klientki.

Na urzędowych listach osób prowadzących działalność gospodarczą nie ma nazwisk fryzjerek, które przyjmują po cichutku w domach. U nich strzyżenie, farbowanie i robienie trwałej kosztuje grosze.

- Każdy może otworzyć zakład. Nie musi mieć papierów mistrzowskich. Wystarczy, że ma pieniądze na urządzenie salonu i zatrudnienie fryzjerek - denerwuje się Teresa Dziuba. - Takich salonów jest kilkanaście. Gdy policzę te prawdziwe i te połączone z innym biznesem, to wychodzi, że w Pabianicach jest ze 300 fryzjerów.

- Kształcimy uczniów, a oni z czasem otwierają własne salony - dodaje Kaczmarek. - Sami sobie wychowujemy konkurencję.

Teresa Dziuba nauczyła zawodu 15 uczennic, Jan Wesoły - 10.

- Wszyscy byśmy się utrzymali, gdyby nie bezrobocie i bieda - uważa Dziubowa. - Gdy kobiety miały pracę, to raz w miesiącu szły do fryzjera. Pierwsze oznaki biedy pojawiły się, jak siadł Tuszyn, bo Rosjanie przestali przyjeżdżać na zakupy. Potem padł Pamotex i znów straciłam kolejne klientki. W grudniu szwaczki Pabii żegnały się ze mną, bo dostały wymówienia.

Bezrobotne, rencistki, emerytki i panie na zasiłku przedemerytalnym do fryzjera chodzą rzadko - najwyżej przed weselem lub komunią w rodzinie.

Gust i nawyki klientek bardzo się zmieniły.

- Wiele pań chce "wieczną" trwałą ondulację: mocno skręcone włosy, trzymające się przez cały rok, od świąt do świąt. Dawniej jak był Dzień Nauczyciela, to już od siódmej rano układałam fryzury, a teraz mam pustki - opowiada Dziuba. - W sylwestra z zakładu wychodziłam o 22.00 i z mokrymi włosami pędziłam na bal.

Pracowite dla fryzjerów były lata 90. Wtedy lepiej zarabiające szwaczki, ekspedientki i właścicielki prywatnych firm prawie co tydzień chodziły do fryzjera.

- Najtrudniejsze były fryzury afro. Nawijało się na włosy ponad sto drobnych wałków. Robiłem po 16 takich trwałych ondulacji dziennie. Na rękach miałem rany wyżarte przez płyn. Na szczęście, ta moda już minęła - wspomina mistrz Wesoły. - Teraz nawet starsze panie proszą o delikatną trwałą na grubych wałkach.

- I płyny są dużo lepsze. Nie niszczą włosów. Ładnie pachną - przyznaje pani Teresa.

- Nastała też moda na naturalne fryzury. Uspokoiły się kolory i nie robi się już wściekłych fioletów. Ostatnio kobiety wolą nosić proste włosy - dodaje Wojciech Kaczmarek.

Pabianickie salony i saloniki fryzjerskie sąsiadują ze sobą. Aż 8 naliczyliśmy w kwadracie ulic: Wyspiańskiego, Powstańców Warszawy, Wyszyńskiego, Zamkowa. Przy Pułaskiego są 3. Kolejne 3 urządzono przy Kościuszki. W książce telefonicznej są numery do 90.

- Jak tak dalej pójdzie, to nie zarobimy ani my, ani te nowe zakłady - denerwuje się Dziubowa. - Uratować może nas tylko nowa fabryka, która da pracę ludziom w Pabianicach.

- Dobrze, że mamy stałe klientki, na które zawsze możemy liczyć - mówi z uśmiechem mistrz Wojtek.

- Moja najstarsza klientka ma 91 lat i wciąż świetnie wygląda. To bardzo elegancka kobieta. Od ponad 20 lat przychodzi co najmniej raz w miesiącu - chwali się mistrz Zbyszek.

W grudniu otwarto w Pabianicach 3 nowe salony. Najnowszy powstał na początku stycznia - w dawnej kwiaciarni przy ul. Orlej. Otworzyła go Aneta Sieroń - od 2 lat w zawodzie.

- Wiem, że sporo jest fryzjerów w Pabianicach. Nie boję się konkurencji, bo mieszkam niedaleko i wcześniej strzygłam w domu, więc mam już stałych klientów - mówi pani Aneta. - Pieniądze na otwarcie salonu wzięłam z Urzędu Pracy.