W Himalajach na wyprawie trekkingowej źle się poczuł Zygmunt Szmidt - nauczyciel geografii z I Liceum Ogólnokształcącego. Żeby uratować mu życie, helikopter zwiózł go 500 metrów niżej.

- Dziś już wiem, że to zakrzepica płuc. Mogła mnie zadusić w dwie godziny - mówi profesor.

Na wyprawę trekkingową pojechało 8 osób. Romuald Simura (nauczyciel „wuefu” w Gimnazjum nr 1), Mariusz Wierzejski (właściciel firmy hydraulicznej), Jacek Piasecki (dyrektor firmy zajmującej się finansami), Robert Zybert i Maciej Zybert (właściciele firmy poligraficznej) i Jakub Kaczorowski (były sekretarz powiatu) doszli do Kala Pattar. 

Na chorobę wysokościową rozchorował się nauczyciel z I Liceum Ogólnokształcącego, 57-letni Zygmunt Szmidt i Paweł Znyk (doktor psychologii). Oni aż tak wysoko już nie weszli.

- Stan Zygmunta z godziny na godzinę się pogarszał. Podobno nawet helikopter już wystartował, ale został cofnięty. Nie wiedzieliśmy, co robić. Na dodatek są tam ogromne problemy z zasięgiem. Komórki nie działały – wyjaśnia Kaczorowski.

PZU w Polsce twierdziło, że polisa Szmidta nie ma zapisu o transporcie medycznym i leczeniu w Nepalu. Bardzo zdziwieni są tym członkowie wyprawy.

- Nie wiem dlaczego PZU nie chciało wysłać helikoptera od razu, gdy poprosiliśmy o pomoc. Wyjeżdżając, opłaciliśmy ubezpieczenie wyprawy trekkingowej w Himalaje - mówi Romuald Simura. - Dopytywaliśmy nawet, czy jest w tym pakiecie transport medyczny i pomoc lekarska. Zapewniano nas, że jest. Wiedzieliśmy, na co się szykujemy i dlatego wykupiliśmy pełne ubezpieczenie wyprawy. Mamy nawet specjalne wizy turystyczno-trekkingowe.

Szefowie PZU zaproponowali, że warunki ubezpieczenia będą wyjaśniać po powrocie chorego do Polski. Obiecali ratować życie profesora i zorganizować przelot helikopterem z wysokich gór do szpitala w Katmandu, ale poprosili o poręczenie. Chodziło o to, żeby ktoś zadeklarował, że pokryje koszty leczenia. Pismo gwarantujące pokrycie kosztów tego, czego nie obejmuje polisa ubezpieczeniowa prof. Szmidta, podpisał Sławomir Szczesio, prezes pabianickiego PTTK.

Gdy w Pabianicach była godz. 13.00, w Himalajach robiło się już ciemno. Dochodziła 18.00. Na dodatek warunki atmosferyczne nie pozwalały na przelot helikoptera. Z profesorem było coraz gorzej. Lekarz powiedział członkom wyprawy, że muszą go nawet na rękach znieść choćby 500 metrów niżej, bo tak wysoko w ciągu kilku godzin może umrzeć. Z chorym kolegą wyruszyli Simura i Kaczorowski.

- Dlatego wsadziliśmy go na konia i zjechaliśmy w dół. To była ostateczność - opowiada Kaczorowski.

Trzy godziny później zatrzymali się na nocleg. Profesor czuł już się lepiej. Rano wreszcie przyleciał po nich helikopter. Zabrał całą trójkę do Lukli. Tutaj wsiedli w samolot do Katmandu.

Od kilku dni Szmidt, Simura i Kaczorowski są w Pabianicach. Reszta ekipy dotarła właśnie do Katmandu. W Pabianicach będą w przyszłym tygodniu.

Świeże wiadomości z wyprawy w Himalaje we wtorkowym, papierowym wydaniu Życia Pabianic.

Fotoreportaż: www.zyciepabianic.pl/galeria/jak-nasi-himalaje-zdobywali.html