Dziś już się uśmiechają. Ale gdy opowiadają o pożarze, twarze im tężeją, w oczach stają łzy. W ciągu zaledwie godziny ogień strawił cały dobytek rodziny Świątków z ulicy Wschodniej w Ksawerowie. Miesiąc temu zostali tylko w tym, co mieli na sobie. Jest ich czworo: małżeństwo trzydziestolatków z 10-letnim synem i babcią.

- Człowiek nagle nie ma nawet szklanki, żadnej pamiątki rodzinnej, niczego, co do niego należało - mówi Marzena Świątek. - Tego nie można sobie wyobrazić…

- Chodziliśmy po zgliszczach, braliśmy do ręki spalone przedmioty. Przychodziły wspomnienia. Miałem przed oczami, jak je kupowaliśmy, skąd przywieźliśmy… - dodaje jej mąż.

Tragedia wydarzyła się w styczniu. Świątkowie wyszli z domu po południu. Z mamą i synem wybrali się na urodziny bratanka. Podczas kolacji dostali telefon, że ich dom płonie.

- Jak przyjechaliśmy, nie było już nic. Jedynie ledwo trzymające się ściany - wspomina Andrzej. - Podejrzewam, że wybuchł telewizor. Nie byliśmy ubezpieczeni.

Gdy strażacy dogaszali zgliszcza, przyjechała wójt Maria Kopczewska.

- Ze łzami w oczach pytała, jak może nam pomóc - wspomina Marzena. - Zaproponowała pokój w internacie i wyżywienie w stołówce.

Świątkowie podziękowali, ale na noc pojechali do brata. Gdy nazajutrz wrócili na zgliszcza, za siatką stał komplet garnków. Sąsiad proponował zamieszkanie w starym domu.

- Na pół roku mogliśmy wprowadzić się do niego - wspomina Andrzej Świątek.

Cieszyli się przez łzy.

- Nazajutrz wchodzimy do starego domu, a tu sąsiad łata podłogę, bo była zarwana - wzruszają się Świątkowie. - Potem spotkaliśmy drugiego sąsiada, gdy schodził z dachu. Położył nową papę, żeby nie lało się nam na głowy. Nawet nie wiedzieliśmy, jak ten człowiek się nazywa.

Mieszkańcy Ksawerowa, Kolonii Wola Zaradzyńska i znajomi z Pabianic znoszą Świątkom potrzebne rzeczy. Nie ma dnia, by pod bramą nie znajdowali szklanek, worków z ubraniami. Ktoś dał nową kołdrę, ktoś inny przyniósł poduszki. Obcy ludzie przywieźli pralkę, radio, termos, czajnik… Stefan Filak dał im telewizor.

- Nigdy nic od ludzi nie brałam, a tu nagle przychodzą obcy i wpychają mi w kieszeń 50 złotych. Człowiek czuje się głupio, obiecuje oddać. Ale wie, że bez tych pieniędzy i darów nie mógłby przetrwać nawet miesiąca - mówi wzruszona Marzena Świątek.

Choć od pożaru mija miesiąc, wciąż podjeżdżają auta z darami. Ktoś przywiózł worek nowych bluz, dresów, spodni. Ktoś karmi kota, przed spalony dom wystawia miseczkę z mlekiem.

- Już mamy w czym chodzić. Dziękujemy - z wdzięcznością pochyla głowę Marzena.

- Teraz zbieram na budowę domu. Jak tylko śnieg stopnieje, zaczynam stawiać fundamenty - zarzeka się Świątek.

Na plac przywiózł trochę cegieł z rozbiórki. Szuka tanich materiałów budowlanych.

- Zaproponowaliśmy im pomoc - mówi Wojciech Jędraszek, właściciel składu budowlanego Sundbud przy ul. Partyzanckiej. - Gdy zaczną budowę, zapraszam do nas.

- Damy okna, bo wielkie nieszczęście spotkało tych ludzi - obiecuje Dariusz Klewin, szef fabryki okien Pafo przy ul. św. Jana.

- I ja coś podaruję - zaprasza Zbigniew Grabarz ze sklepu Ferrum przy ul. Wyspiańskiego.

- Mam płytki za pół ceny. Pomogę - dodaje Ryszard Kubasiewicz ze sklepu TEC przy ul. Warszawskiej.

Właściciel sklepu z płytkami przy ul. Partyzanckiej Stefan Filak zaprosił pogorzelców do swojego sklepu.

Architekt Andrzej Sauter obiecał dać plany na nowy dom.

- Wybierzemy jakiś gotowy projekt - mówi. - Muszę im wytłumaczyć drogę postępowania zgodną z przepisami, żeby po zbudowaniu, nie musieli rozbierać domu.

- To niesamowite, że tylu obcych ludzi chce nam pomóc. Już pomogli uprzątnąć zgliszcza, obiecują wsparcie przy budowie domu - wylicza.

Pół roku przed pożarem Świątkowie skończyli remont domu. Urządzili łazienkę, położyli nowe podłogi i dach.

- Miałam nowe meble. Dom był stary na zewnątrz, ale nowy w środku. Żyło nam się dobrze. Biedy nie mieliśmy - płacze Marzena.

Dwa dni po pożarze radni, sołtysi i właściciele okolicznych sklepów zorganizowali zbiórkę pieniędzy dla pogorzelców.

- Nawet w szkole dzieci i rodzice zbierali dla nas pieniądze. Nasz syn, Sebastian, dostał książki i zeszyty, bo spłonął jego tornister - mówi Świątkowa. - Czasami wydaje nam się, że to niemożliwe dostawać aż tyle pomocy.

Andrzej Świątek chce jak najszybciej być "na swoim".

- Choć jeden pokój chcę urządzić - mówi. - Potrzebuję cementu, będę kładł instalację elektryczną i grzewczą. Gdy myślę, ile to kosztuje, włos mi się jeży. Ale jakoś muszę to zrobić, by rodzina mogła w nim zamieszkać przed przyszłą zimą.