6 lipca 1981 roku został ksiądz proboszczem w Pabianicach. Jaki to był dzień?

- Pogoda była piękna. A dzień tygodnia - poniedziałek. Gorąco było, gdy moja stopa stanęła na ulicy Toruńskiej. Pamiętam rzepak na podwórzu i łany żyta na polu, gdzie miał stanąć kościół.

Wcześniej wiódł ksiądz spokojne życie we Wrzeszczewicach.

- To prawda. Tamtejszy kościół został odbudowany po pożarze, a ja przez cztery lata urządzałem go. Mogłem spokojnie i wygodnie pracować, ale stało się inaczej. Zimą 1981 roku miałem rekolekcje w Rudzie Pabianickiej. Tam usłyszał mnie ksiądz biskup Władysław Ziółek. Powiedział, że ma dla mnie nowe wyzwanie. Przywiózł mnie do Pabianic i... przeląkłem się.

Czego?

- Ujrzałem plac, na którym stał jeden budynek i trzy garaże. To tam miałem budować parafię.

Można było zrejterować?

- Nie mogłem. Zaczęliśmy od połączenia garaży w jeden budynek. Dało się to zrobić dość łatwo, bo garaże miały wewnętrzne drzwi. Potem prosiliśmy władze miasta o zgodę na zadaszenie placu. Dostaliśmy ją. Ale ktoś zaprotestował, że ksiądz buduje nielegalnie. No i dostałem karę za samowolę. Długo by opowiadać...

W tamtych czasach budowanie kościoła było zadaniem karkołomnym. Czy miał ksiądz problemy ze Służbą Bezpieczeństwa?

- Gorący oddech esbeków bardziej czułem już podczas służby wojskowej i na studiach w łódzkim seminarium. Politrucy, czy jak ich tam nazwać, próbowali odwieść mnie od Kościoła. W wojsku służyłem jako sanitariusz, więc kusili mnie studiami na Akademii Medycznej. Mieli prikaz, by ściągnąć sutannę choć z jednego kleryka. Nie udało się im. Gdy byłem w seminarium, grozili mi milicją za to, że w wojsku rzekomo wypisywałem recepty. Przeżyłem i to. W Pabianicach było już inaczej.

Jeszcze gorzej?

- Wiedziałem, że wśród wiernych przychodzących na msze święte są agenci SB. Notowali to, co głosiłem w kazaniach i na rekolekcjach. Siali plotki, że duchowni grają w karty na pieniądze, mają narzeczone, budują domy z datków od wiernych. W ten sposób szkalowali księży, którzy byli aktywni.

Po upadku komunizmu potężny atak na księdza przypuścił antyklerykalny tygodnik. Zarzuty były ciężkie: hulaszcze życie, roztrwonienie darów dla ubogich, hazardowa gra w karty. I choć wybaczanie jest cechą chrześcijanina, nie wybaczył ksiądz ani gazecie, ani dziennikarzowi.

- Mówi pani o artykule "Nie ma bata na prałata". Tego było za wiele nawet dla mnie. Oddałem sprawę do sądu, by przeciąć pasmo pomówień i plotek. Zanim to zrobiłem, przyszła do mnie parafianka, już świętej pamięci, nauczycielka historii z II LO. Przyniosła ofiarę - połowę swej emerytury. Dała pieniądze z pytaniem, czy aby na pewno zostaną przeznaczone na zbożny cel, bo słyszała niepochlebne rzeczy na mój temat.

A potem był długi proces przed sądem.

- Proces z gazetą wygrałem, choć przyprowadzili świadka, który stwierdził, że wygrał ze mną pieniądze w karty w Tumidaju. Pierwszy raz w życiu spotkałem fałszywego świadka.

Nigdy nie grał ksiądz w karty?

- W dzieciństwie graliśmy w świnię i czarnego Piotrusia. Potem już nigdy.

Minęło ćwierć wieku posługi w naszym mieście. Jacy pabianiczanie serdecznie zapadli księdzu w pamięci?

- Jest ich tak wielu, że trudno wymienić, a nie chciałbym nikogo pominąć. W czasach budowy kościoła codziennie do pracy stawało 70-80 osób. Ofiarnie pracował komitet budowy kościoła. To wspaniali ludzie.

A jaka sytuacja była najbardziej zdumiewająca?

- Kiedy powstało Oratorium, dostaliśmy od miasta coś około 20.000 zł na organizowanie wypoczynku dla dzieci. 50 chłopców z księdzem pojechało do Rzymu na 2 tygodnie. Po jakimś czasie z tych pieniędzy kazano się nam rozliczyć. Było to trudne, bo wcześniej nikt nie zastrzegł, że będzie chciał oglądać rachunki i faktury. Pamiętam też pewną radną i lekarkę, która szczególnie o to walczyła. Potem pokazała się jako świadek mojego przeciwnika w sprawie sądowej z gazetą. Byłem zdumiony jej postawą.

Jak z perspektywy 25 lat ocenia ksiądz wiernych? Czy pabianiczanie są bardziej religijni niż kiedyś?

- W całej Polsce zauważa się laicyzację życia. Na kolędach parafianie deklarują wiarę, a na mszach świętych nie widać tego. Rodzice nie przyprowadzają dzieci do kościoła. Młode twarze widać tylko do dnia pierwszej komunii świętej. Frekwencja w kościele nie jest mniejsza niż kiedyś, ale parafianie są coraz starsi. Ludzie zrobili się leniwi, nie przyjmują sakramentów. W tym roku miałem tylko 4 śluby, 16 chrztów i aż 130 pogrzebów.

Panuje opinia, że na plebanii parafii św. Maksymiliana "namaszcza się" kandydatów na prezydentów miasta...

- To za dużo powiedziane. Może kiedyś, gdy demokracja była w powijakach, zdarzało się tak. Dziś nie. Owszem, przed wyborami przychodzą kandydaci na radnych i prezydentów, prezentują swoje programy. Ja ich tylko wysłuchuję i życzę powodzenia. Wyniki wyborów są w rękach obywateli.

Zbliżają się wybory na prezydenta miasta. Kto powinien nim zostać?

- Człowiek dynamiczny, z charyzmą i wizją rozwoju Pabianic.

Porozmawiajmy o wolnym czasie. Co ksiądz czyta, co ogląda w telewizji?

- Książek i gazet dawno już nie czytałem. Nie z braku czasu. Mam słabszy wzrok, muszę dbać o oczy. Oglądam telewizję Trwam, a na innych kanałach programy informacyjne: "Wydarzenia" i "Panoramę". Lubię "Warto rozmawiać" Pospieszalskiego i "Prosto w oczy" Moniki Olejnik. Czasem oglądam program "Teraz My".

Dawno już nie widzieliśmy księdza za kierownicą samochodu.

- Od pięciu lat sam nie prowadzę auta, mam kierowcę. To ze względu na oczy.

Czym ksiądz jeździ?

- Jeżdżę toyotą camry. To dobry samochód.

Dziękuję za rozmowę.