Podczas spaceru ulicą Zamkową, ważący 65 kg pies zaatakował swoją panią. Pokąsana kobieta leży na oddziale chirurgii pabianickiego szpitala. Pies jest na obserwacji. Jeśli choruje na wściekliznę, będzie uśpiony.

- Kobieta ma głębokie rany kąsane i szarpane prawego podudzia - mówi doktor Zbigniew Kociszewski, ordynator chirurgii. - Doznała też wstrząśnienia mózgu, najprawdopodobniej w wyniku upadku.

Rozsierdził go zapach wódki

Dochodziła 23.00, gdy w poniedziałek 37-letnia Beata D. wyszła na spacer z rottweilerem - Barym. Szli ulicą Zamkową. Kobiecie towarzyszył znajomy. Bary spokojnie biegł koło nogi pani. Na pysku miał kaganiec. Minęli ulicę Poniatowskiego, gdy niespodziewanie pies zaatakował. W szamotaninie kaganiec spadł mu z pyska.

- Prawdopodobnie kobieta skarciła psa, a on rzucił się na nią - przypuszcza aspirant Zdzisław Czestkowski z pabianickiej policji. - Kobieta była pijana. Miała we krwi 2,5 promila alkoholu.

Świadkiem był przechodzień.

- Mijałem parę spacerującą z dużym psem. Wyglądało na to, że się kłócą - opowiada. - Nagle usłyszałem wrzask. Odwróciłem się i zobaczyłem jak kobieta szarpie się z psem.

Im strzelać nie kazano…

Policję i pogotowie wezwali taksówkarze. Ale funkcjonariusze byli bezradni. Pies warował obok leżącej kobiety, nikomu nie pozwalał się zbliżyć. Warczał i szczerzył kły. Pokiereszowana kobieta kilkadziesiąt minut leżała na chodniku. Wokół zebrał się tłum gapiów. Zdenerwowani ludzie krzykiem próbowali zmusić policjantów do działań. To jeszcze bardziej rozjuszało psa. Policjanci sięgnęli po broń.

- Nie możemy strzelać, gdy pies nie atakuje - tłumaczyli.

Lekarz pogotowia też nie mógł zbliżyć się do pokąsanej, która z trudem poruszała ręką. Jęczała. Barego uspokoił dopiero wezwany przez policjantów mąż Beaty D. Tylko jemu pies pozwolił podejść. Mężczyzna zasłonił żonę ciałem. Wtedy kobieta się podniosła i zrobiła kilka kroków w kierunku karetki.

Pętlą w agresora

Na odsiecz policji przyjechał Grzegorz Krzemionka, lekarz weterynarii.

- Policjanci nie mogli sobie poradzić, więc poprosili mnie o pomoc - opowiada.

Weterynarz i właściciel psa założyli Baremu pętlę na szyję. Drugą pętlą omotali psa strażnicy miejscy. Dopiero wtedy doktor Krzemionka mógł wstrzyknąć środek uspokajający. Weterynarz i strażnicy odwieźli rottweilera do schroniska dla zwierząt.

- Pies wyglądał na zrównoważonego. Prawdopodobnie źle podziałał na niego zapach alkoholu - uważa Grzegorz Krzemionka. - Był szkolony, bo zareagował szczekaniem na ochronny rękaw jednego z policjantów.

Bary jest teraz na 10-dniowej obserwacji w lecznicy przy ulicy Karniszewickiej. Weterynarze ocenią, czy jest chory na wściekliznę. Jeśli tak - będzie uśpiony.

Wczoraj w południe ofiara psich kłów wciąż nie była w stanie opowiedzieć, jak doszło do nieszczęścia. Trzeźwiała.