Na początku kwietnia Michał Misiak przyjechał z misji w Tanzanii (przebywa tam od 2020 roku) do Polski. Tu przez kilka dni pomagał uchodźcom z Ukrainy, przebywającym w Centrum Humanitarnym w Nadarzynie. 10 kwietnia, za pośrednictwem fundacji „Jestem, by służyć”, w której udziela się na co dzień, przekazał wieści o wyjeździe do okupowanej Ukrainy.

Co Michał Misiak tam robi?

Pomaga ofiarom wojny, m.in. przygotowując paczki z produktami spożywczymi i dostarczając w różne zakątki Kijowa leki schorowanym i starszym mieszkańcom. 

Michał pokazał w sieci m.in. zdjęcia ze zbombardowanego obwodu Kijowskiego.

– Byłem w Borodziance pięć dni, teraz nas zabierają w inne miejsce, ale nazwę zna tylko dowódca – relacjonował na początku wyjazdu. – Jestem z 65 Ukraińcami pełnymi wdzięczności dla Polski. Co chwilę dziękują na moje ręce za żony i dzieci bezpiecznie przyjęte i zaopiekowane w Polsce.

- Jesteśmy w internacie szkoły, która została zbombardowana. Mam tu swój pokoik, w nim będę spał - mówi na nagraniu zamieszczonym 11 kwietnia.

Niepokorny duchowny

Michał Misiak pochodzi z Tomaszowa Mazowieckiego. Ma 41 lat. Od 2014 roku pełnił posługę w naszym mieście. Był wikarym w parafii św. Mateusza. Dwa lata później został przeniesiony do łódzkiej parafii. W 2019 roku Kościół katolicki nałożył na niego ekskomunikę za przyjęcie chrztu protestanckiego. Po zdjęciu kary trafił do parafii w Konstantynowie Łódzkim, gdzie wytrzymał zaledwie trzy miesiące. Decyzją tamtejszego proboszcza został odwołany z powodu „niewłaściwego wypełniania posługi wikariusza”.

Misiak to jeden z najbardziej znanych, a zarazem niepokornych duszpasterzy, jakich pamięta archidiecezja łódzka. Mimo to, parafianie darzyli go symaptią. Zasłynął m.in. nietypową ewangelizacją. Urządzał happeningi na ulicach, spowiadał podczas wieczornych „spacerów uzdrowienia”, organizował dyskotekę bezalkoholową, spotkania modlitewne przed sklepami z dopalaczami, a nawet poszedł z kolędą do domu publicznego. Jednak nie tym najbardziej zalazł za skórę swoim zwierzchnikom.

Nie bał się mówić głośno o swoim wewnętrznym konflikcie między życiem w celibacie a pragnieniem posiadania rodziny. Szukał zrozumienia nawet u papieża. Bez skutku.

– Nie chciałem rzucić sutanny, chciałem być mężem i księdzem – tłumaczył. – Jeździłem do biskupa, mówiłem, że się zakochałem. On mnie przenosił na inną parafię, później znowu przychodziła jakaś przyjaźń, czysta, bez współżycia i trwała lata. Ale to było wielkie cierpienie, bo nie można dotknąć dziewczyny, złapać za rękę.

Na początku 2020 roku młody ksiądz zostawił sutannę w szafie i wyjechał na misję do Tanzanii. Tam zajął się pomocą ubogiej, lokalnej społeczności i szukał prawdy o samym sobie. Nie były to wakacje w ciepłych krajach. Zakasał rękawy i ostro wziął się do roboty – budował m.in. domy dla biednych i za angażował się w opiekę nad dziećmi z sierocińca. Wśród Polaków do dziś organizuje zbiórki datków na rzecz tanzańskich podopiecznych.

– Jestem szczęśliwszy będąc w tym miejscu, w którym dziś jestem, ale wierzę, że to, co najpiękniejsze, jest jeszcze przede mną – komentował swoją decyzję w mediach społecznościowych.

Nic nie wskazuje na to, by wielkie marzenie Michała Misiaka udało się spełnić.