ad

Lord – psiak poturbowany przez życie i mocno doświadczony przez człowieka, cudem znalazł swój dom i ukochaną rodzinę w Pabianicach. Hiena, dziko żyjąca w lesie suka, miała już wyrok - do odstrzału. Dzisiaj mieszka ze swoim człowiekiem i cieszy się wygodnym, pełnym miłości psim życiem

Kto przytuli, kto pokocha?

Lord – duży, około 5-letni czarny mieszaniec o pięknych, ufnych oczach. Od ponad roku mieszka z rodziną w Pabianicach przy ul. 20 Stycznia. Kolejne etapy psiej metamorfozy przechodzi pod czujnym okiem swoich młodych opiekunów, 11-letniego Szymona i 9-letniej Hani, w towarzystwie mopsa Czesława i dwóch kocurów – Pawełka i Gawełka. Dziś ma kochającą rodzinę, własną miskę, legowisko i miejsce na kanapie, ale też spory bagaż traumatycznych doświadczeń, które dają jeszcze o sobie znać.

Człowiek był jego katem, nie szanował, bił, poniewierał. Gdy Lord po miesiącach, a może latach tułaczki został złapany i trafił pod opiekę Kliniki Braci Mniejszych w Konstantynowie Łódzkim, był w opłakanym stanie, skóra i kości. Ale to nie wygląd najbardziej martwił tymczasowych opiekunów. Pies był sparaliżowany strachem i wycofany. Gdy widział człowieka, zastygał w bezruchu, „bał się oddychać”. Co przeżył Lord? Tego nikt nie wie… ale jego reakcja na ludzi i fakt, że załatwiał potrzeby fizjologiczne pod siebie, gdy ktokolwiek próbował się do niego zbliżyć, świadczyły o dramacie tego psiaka i okrucieństwie, którego doświadczał od swojego oprawcy.

Czy zdoła komuś zaufać? Nikt nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Przed Lordem była długa droga. Najbardziej potrzebował domu i miłości. Ale kto zaadoptuje dużego psa po przejściach? Strach, obawa o bezpieczeństwo eliminowały potencjalnych kandydatów, a Lord nadal był wycofany i niestety raz uratowany z ulicy, wyrwał się na spacerze i ponownie uciekł. Wystraszony pędził przed siebie, żeby się gdzieś zaszyć. Każdy głośniejszy dźwięk, klakson, hamowanie auta, krzyk uruchamiał w nim machinę napędzaną strachem i paniką. Ucieczka jest wtedy jedynym ratunkiem.

Po długich tygodniach, gdy praktycznie nie było nadziei na odnalezienie psa, ogromnym wysiłkiem wielu osób udało się go schwytać w Łodzi. A po kolejnych tygodniach ogłoszeń i próśb o adopcję, zdarzył się cud.

Lorda przygarnęła mama jednej z pracownic kliniki. Dała dom, miłość i bezpieczeństwo. Zdawało się, że nic nie przerwie tej sielanki. Życie pisze jednak zaskakujące, często tragiczne scenariusze. Nagła śmierć ukochanej opiekunki zakończyła dopiero co rozpoczętą przygodę Lorda.

Dom potrzebny od zaraz
Czarny olbrzym na gwałt potrzebował swojego człowieka.

- Gdy zobaczyłam kolejne ogłoszenie ze zdjęciem tego psa, a śledziłam wcześniej jego losy na stronie kliniki z Konstantynowa, nie mogłam go tak zostawić – opowiada pabianiczanka, która przygarnęła psa. - Decyzja zapadła w ciągu dwóch dni. Dzieci były podekscytowane, ja też, chociaż mieliśmy sporo obaw, czy Lord odnajdzie się u nas, czy będzie mu dobrze w blokach.

Strach ma jednak wielkie oczy. Pies powoli otwierał się przed opiekunami, chociaż do dziś nie ufa wszystkim mężczyznom, ucieka i kuli się, gdy wyciągają do niego rękę, nie lubi też zostawać sam w domu i potrafi wtedy wpaść w panikę.

- Ale to pies o usposobieniu anioła, który niewiarygodnie się do nas przywiązał – opowiada opiekunka. - Cały czas domaga się pieszczot, trącając nas głową albo uderzając wielką łapą.

Zrobił się wygodny. Jak prawdziwy arystokrata, śpi na kanapie.

- On nie zdaje sobie sprawy ze swoich rozmiarów, wchodzi na łóżko i ładuje się na kolana – dodaje z uśmiechem pabianiczanka. - Kocha nas, a my jego. To wspaniały przyjaciel.

Dzika jak Hiena

Spora suka w typie owczarka od lat mieszkała w lesie pod Radomskiem, w sąsiedztwie zakładów mięsnych. Dokarmiali ją pracownicy. Suka wychodziła z lasu po jedzenie, chwytała rzucane kąski i uciekała w pośpiechu. Co roku rodziła szczeniaki, które po odłowieniu trafiały do adopcji. Nikt nie pomyślał jednak o losie ich matki. Gdy pies zaczął rozgrzebywać kontenery ze śmieciami w poszukiwaniu jedzenia, jeden z szefów zakładu wpadł na pomysł, żeby psinę odstrzelić.

Liczyły się dni. Losy psa poruszyły panią Karolinę, która mieszkała w okolicy. Z pomocą kilku osób podała suce karmę ze środkami usypiającymi. Hiena, bo tak ochrzcili ją okoliczni mieszkańcy, miała trafić do Wojtyszek.

- Tam by przepadła – wspomina jej opiekunka.

Na ogłoszenie o pomoc dla suki odpowiedziała pabianiczanka. Hiena przyjechała nad Dobrzynkę i zamieszkała na podwórku z czterema psami. Niestety, w nocy przeskoczyła ogrodzenie. Tygodniami błąkała się po ulicach Pabianic, widywana była również na łódzkiej Retkini i w Sereczynie.

- Po bezskutecznych próbach złapania Hieny jej opiekunka zadzwoniła do nas – opowiada Anna Grzegorczyk, właścicielka hotelu dla psów „W dobre ręce” z Ksawerowa. - Płakała i błagała o pomoc. W takich sytuacjach nigdy nie odmawiamy.

Suka na dłużej zatrzymała się w okolicach Portu Łódź. Wybiegała na ulicę, cudem unikając śmierci pod kołami samochodów.

- Złapaliśmy ją, po podaniu środków usypiających i długim pościgu – dodaje pani Ania. - Zmęczona, ogłuszona lekami poddała się. Zabrałam ją do siebie na „terapię”. W schronisku nigdy nie doszłaby do siebie.

Hiena zamieszkała w boksie i zaszyła się w budzie. Przez tygodnie nie wyściubiała z niej nosa.

- Codziennie na zmianę z koleżanką Jagodą siadałyśmy przy budzie, podając jej porcje jedzenia z ręki – wspomina właścicielka hoteliku. - Mówiłyśmy do niej, czytałyśmy jej. Z budy wyszła po trzech tygodniach. Dobrze reagowała na inne psy, powoli się oswajała. Zabierałyśmy ją na spacery na szelkach. Wracała do życia.

Po kilku miesiącach była gotowa do adopcji. Miała wrócić do Radomska do Karoliny, która uratowała i pokochała Hienę. 8 października 2021 r. suka pojechała do domu.

- Pierwsze dni były fatalne, nie wychodziła z budy – relacjonuje pani Ania. - Suka potrzebowała towarzystwa drugiego psa. Zapadła szybka decyzja o adopcji i tak na podwórku znalazł się Afro, wyrzucony na ulicę.

Dzisiaj Hiena i Afro kochają się nad życie. Hiena pięknie chodzi na smyczy i bez oporów przytula się do właścicieli.

- Ona nigdy nie była skrzywdzona przez człowieka, ją pokonała samotność – dodaje opiekunka z Ksawerowa. - Ale jej historia pokazuje, że warto pomagać takim psiakom i nie poddawać się w procesie ich odzyskiwania.