W niedzielę po godzinie 20.00 policjanci otworzyli bagażnik auta, w którym siedziało trzech podejrzanych mężczyzn. Widok był makabryczny.

- Leżał tam nieprzytomny, zakrwawiony człowiek - mówi Andrzej Baczyński, sierżant sztabowy z pabianickiej policji. - Ręce miał związane.

Marcin Ch. zmarł dwie godziny później w szpitalu miejskim.

- Przywieziono go w stanie krytycznym - mówi doktor Kazimierz Kozłowski z oddziału intensywnej opieki medycznej. - Nie oddychał, miał zatrzymane krążenie.

Lekarze reanimowali rannego przez prawie 2 godziny.

- Nie udało się go uratować. Zmarł o godz. 22.40 - mówi doktor. - Przyczynę śmierci ustali sekcja zwłok.

Jak doszło do zbrodni? Życie Pabianic dowiedziało się, że w niedzielę o godzinie 19.15 do Komendy Policji zadzwonił mieszkaniec bloku przy ul. 20 Stycznia 26. Prosił, żeby przyjechał patrol. Przed domem bili się młodzi ludzie.

- Było co najmniej pięciu - mówi lokatorka z czwartego piętra. - Znęcali się nad mężczyzną. Gdy usłyszeli, że jedzie radiowóz, wrzucili go na tylne siedzenie auta i odjechali. Dwaj bandyci, którzy nie wsiedli do samochodu, uciekli między bloki.

Gdy przed domem zatrzymał się radiowóz, napastników już nie było.

- Zaczęliśmy szukać auta opisanego przez mieszkańców bloku - mówi sierżant Baczyński. - Po niespełna 45 minutach znaleźliśmy je na ulicy Warszawskiej.

Przed sklepem nocnym, w pobliżu skrzyżowania z ulicą Konstantynowską, policjanci zatrzymali szarego opla kadetta. W środku siedziało trzech mężczyzn: Michał P. (lat 23), Zbigniew S. (lat 21), Michał R. (lat 24). Policjanci kazali im otworzyć bagażnik. Zanim po konającego Marcina przyjechała karetka pogotowia, policjanci przeszukali samochód zatrzymanych. Znaleźli samopał, kuszę, kilka sztuk amunicji i torebkę z narkotykiem - amfetaminą.

Do szpitala trzeba było zawieźć także jednego z zatrzymanych. Michał R. ma ranę moszny. Leży na oddziale urologicznym. Sali pilnuje policjant. Michał P. i Zbigniew S. siedzą na "dołku" w komendzie przy Żeromskiego. Opla zamknięto w garażu na tyłach komendy. W poniedziałek od świtu policjanci przesłuchiwali zatrzymanych i zabezpieczali ślady w ich samochodzie.

- Ze wstępnych ustaleń wynika, że powodem skatowania Marcina Ch. były porachunki - mówi sierżant Andrzej Baczyński.

Wszystko zaczęło się w sobotę w pubie przy ul. Szpitalnej. Wieczorem wybuchła tam awantura. Kilku młodzieńców skoczyło do siebie z pięściami. Najbardziej oberwali: Zbigniew S., Michał R. i Michał P. Nazajutrz pobici szukali zemsty. Chcieli wiedzieć, gdzie mieszkają ci, od których dostali po głowach. Znajomy powiedział im, że „pięściarzy" zna Marcin Ch. Wieczorem „mściciele" dorwali Marcina Ch. na podwórku przed jego domem przy ul. 20 Stycznia. Ale ten nie chciał nic powiedzieć. Dlatego przemocą wepchnęli go do auta i odjechali sprzed bloku.

- Wiemy już, że zatrzymali się na ulicy Garncarskiej. Tam go katowali, póki nie stracił przytomności - twierdzą policjanci.

Ustalono także, że Marcin Ch. próbował się bronić. To on zranił Michała R. Wtedy rozwścieczeni bandyci związali mu ręce i zamknęli w bagażniku.

W poniedziałek funkcjonariusze z sekcji kryminalnej szukali noża w zwałach śniegu na Garncarskiej. Przeszukali też podwórko przy ul. 20 Stycznia. Znaleźli siekierę.

- Zatrzymani mają na sumieniu włamania, kradzieże, wymuszanie haraczy - wylicza sierżant Baczyński.

- Marcin Ch. to był spokojny człowiek - mówią sąsiedzi z osiedla. - Był budowlańcem z zawodu. Pracował w prywatnej firmie. Mieszkał z rodzicami na naszym osiedlu. Był kawalerem. Osierocił 5-letniego synka.

- Michał P., Michał R. i Zbigniew S. będą odpowiadać za zabójstwo - mówi prokurator Krzysztof Ankudowicz. - Za taki czyn grozi dożywocie.

Do sądu złożono wniosek o zatrzymanie ich w areszcie tymczasowym. Do szpitala więziennego, o ile pozwoli na to stan zdrowia, trafi też Michał R.