Gdy ksiądz odczytywał listy pożegnalne, płakały setki osób. Po słowach: "Justysia żegna rodziców…" wybuchł szloch. Tak żegnano czworo młodziutkich pabianiczan, którzy zginęli w wypadku samochodowym pod Żyrardowem.
W czwartek przed ołtarzem w kościele Najświętszej Marii Panny stanęły trumny z jasnego drewna. Za nimi krzyże z tablicami: Justyna lat 20, Katarzyna lat 19, Agnieszka lat 20, Tomasz lat 20. Data śmierci na tabliczkach jest ta sama: 25 lipca 2004 r.

Koleżanki i koledzy zmarłych przyszli na pogrzeb ubrani jak na maturę: dziewczyny w białych bluzkach, chłopcy w czarnych garniturach. Nieśli wyłącznie białe kwiaty.
Wieńce i wiązanki zajęły pół nawy. Punktualnie o godzinie 15.00 rozległ się głos sygnaturki, potem zabrzmiały organy i skrzypce. Dołączyły dziewczęce głosy chórzystek. Tak zaczęła się msza żałobna.

Na godzinę przed pogrzebem wokół grobu na cmentarzu ewangelickim zebrał się tłum. Ceremonia opóźniła się o półtorej godziny, bo mężczyźni niosący trumny nie mogli przebić się przez setki żałobników. Słychać było nawoływania: "Proszę się odsunąć, zrobić miejsce dla rodzin".

- Śmierć tak młodych ludzi to ogromna wyrwa w sercach ich bliskich - nad grobami mówił ksiądz Jacek Gasiński, nowy proboszcz parafii Najświętszej Marii Panny.

A przyjaciel Tomka powiedział:

- Jak go znam, pewnie jest tu gdzieś nad nami…

Mogiły szybko pokryły się wieńcami z białych kwiatów. Czerwone róże były tylko na wieńcach w kształcie serc.
Gdy żałobnicy rozchodzili się do domów, zasłabł dziadek Tomka. Trzeba było wezwać pogotowie.


***
20-letnia Agnieszka i 19-letnia Katarzyna pisały maturę rok temu w liceum katolickim św. Wincentego a'Paulo.

- To były wspaniałe dziewczyny: mądre, bardzo dobre uczennice - wspomina Waldemar Flajszer, wieloletni dyrektor liceum i ich nauczyciel.

Agnieszka studiowała filologię angielską. Kasia była na prawie. Obie tańczyły i śpiewały w Młodzieżowym Domu Kultury.

- Uczyłem Kasię i Agnieszkę. To straszna tragedia, gdy giną miłe, mądre, fajne dziewczyny - mówi Norbert Hans, nauczyciel plastyki. - Nie mogę przestać płakać, gdy o nich myślę.

Tomek zdał w tym roku maturę w Zespole Szkół nr 1. Chciał studiować.

Justyna uczyła się w II Liceum Ogólnokształcącym.


***
DOSTAŁ JESZCZE JEDNO ŻYCIE

We wtorek lekarze z pabianickiego szpitala zoperowali 20-letniego Przemka W., który jako jedyny przeżył masakrę w Żyrardowie. W wypadku samochodowym zginęli jego przyjaciele: 20-letnia Agnieszka, 20-letnia Justyna, 19-letnia Katarzyna i 20-letni Tomasz. Młodzi ludzie wracali z koncertu, na który do Warszawy zaprosili ich przyjaciele.

Operacja trwała 2 godziny. Asystowała przy niej mama Przemka - instrumentariuszka na bloku operacyjnym od 22 lat.

- Syn miał operowaną szyjkę udową. Lekarze skręcili mu ją na dwie śruby - wyjaśnia pani Elżbieta.
Przemek siedział obok Agnieszki, która kierowała fiatem seicento.

- To nieprawda, że wiózł na kolanach jedną z dziewczyny - mówi matka. - Syn przeżył, bo był w pasach.

W wyniku silnego uderzenia seicento w ciężarówkę Przemek miał połamany obojczyk. Pogruchotane kości złożyli ortopedzi w żyrardowskim szpitalu. Goi się też rozbita głowa.

- Neurolog go badał kilka razy. Uważa, że jest wszystko w porządku - dodaje pani Elżbieta. - Dziś mówi logicznie, rozwiązuje krzyżówki.

Przemek jest też pod opieką psychologa.

- Na początku był załamany. Nie widział sensu życia, ale dziś myśli już inaczej. Wie, że dostał od życia jeszcze jedną szansę, jeszcze jedno życie - uważa matka.

Leżącego na ortopedii Przemka odwiedzają koledzy. Gdy wyjdzie, zorganizują dla niego koncert. Przychodzi też jego dziewczyna, która nie pojechała razem z nim na koncert do Warszawy.