Tragedia wydarzyła się we wtorek kilka minut po godz. 19.00. Krzysztof z ojcem naprawiali samochód. Uszkodzony był wahacz. Wprowadzili auto do garażu w domu po dziadkach przy ulicy Bugaj i zeszli do kanału. Ojciec spawał, syn trzymał lampę elektryczną, która oświetlała podwozie. Gdy po paru minutach ojciec odwrócił się, syn był nieprzytomny.

Przyjechała karetka pogotowia. Lekarz, sanitariusz i pielęgniarka przez godzinę walczyli o życie chłopaka. Bezskutecznie. Mieli nadzieję, że potężny i dobrze zbudowany młody mężczyzna przeżyje. Ale serce Krzysztofa W. nie wytrzymało. Lampa, którą miał w dłoni, była włączona do gniazdka z prądem o napięciu 230 voltów. Zgon nastąpił z powodu porażenia prądem - orzekli biegli lekarze po czwartkowej sekcji zwłok.

- Prawdopodobnie osłona przewodu elektrycznego przetarła się i nastąpiło przebicie - uważają policjanci. - Chłopak stał w wilgotnym kanale.

Krzysztof W. miał na nogach stare adidasy z popękanymi podeszwami. Ojca uratowały gumowe klapki - które zadziałały jak izolacja.

- Prowadzimy dochodzenie zmierzające do ustalenia okoliczności i przyczyny śmierci - mówi prokurator Ewa Wiśniewska z pabianickiej prokuratury. - Analizujemy zebrane materiały.

W piątek na cmentarzu komunalnym Krzysztofa pożegnali: rodzice, brat z żoną i synkiem, siostra z dzieckiem, rodzina z Pabianic i z całej Polski oraz przyjaciele.

- To był spokojny, porządny i mądry chłopak - mówi instruktor nauki jazdy, u którego Krzysztof robił prawo jazdy. - Był niesłychanie dokładny we wszystkim, co robił.

Lubili go sąsiedzi z bloku.

- Zawsze grzecznie się ukłonił. To był dobrze wychowany młody człowiek - opowiada sąsiad z Bugaju.

Feralnego dnia Krzysztof nie musiał dłubać w samochodzie. Dzień wcześniej wraz z ojcem przyspawał jeden wahacz. Ale zauważył, że drugi wahacz nie wygląda najlepiej. Namówił ojca, by dokończyć robotę w kanale.

- Napięcie prądu w kanale nie może być wyższe niż dwadzieścia cztery volty - mówi zawodowy mechanik samochodowy. - To dlatego, że podczas pracy łatwo uszkodzić przewód i zrobić przebicie. Wystarczy, że puknie się kluczem lub najedzie kołem na kabel i prąd może popieścić.

Pogrążona w bólu rodzina chce, by śmierć Krzysztofa była przestrogą.

- Mam nadzieję, że już nigdy nikt w Pabianicach nie zginie od porażenia prądem w kanale garażu - mówi krewny. - Zanim ktoś włączy lampę lub inne urządzenia elektryczne, przypomni sobie, jak zginął Krzysiek.

W ostatniej drodze Krzysztofowi towarzyszyło prawie sto osób. Większość to rówieśnicy.