Małżeństwu z Pabianic listonosz przyniósł przesyłkę. Jest to list z czerwoną pieczątką Poczty Polskiej, nadany w Wałbrzychu.
  - Zacząłem szukać w pamięci, kto mógł napisać do nas z Wałbrzycha – opowiada adresat listu.
List jest adresowany do niego i żony. Otworzyli kopertę.
- Żonę zamurowało, a potem oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
W kopercie była kartka z dziecięcym pismem. Nadawcą listu jest córka adresatów – Kasia. Dziewczynka wysłała go 30 czerwca… 2002 roku. Miała wtedy 12 lat i była na koloniach letnich w Jedlinie Zdroju (11 km od Wałbrzycha).
Rodzice pokazali list córce, 22-letniej dziś Katarzynie.
- Kolonie w 2002 roku były super, ale jak to na koloniach bywa, zabrakło mi pieniędzy. Napisałam więc do rodziców, by przysłali mi parę złotych – wspomina Katarzyna.
Odpowiedzi nie dostała. Pieniędzy też.
- Było mi trochę przykro, że rodzice mnie zignorowali - dodaje.
   Na odwrotnej stronie koperty jest odręczna notatka, że list znaleziono na poczcie w Wałbrzychu 16 września 2012 roku. Do Pabianic dotarł nazajutrz - 17 września.
Wałbrzych od Pabianic dzieli odległość 273 km. Samochodem można ją pokonać w 4 godziny, rowerem – w dwa dni. Słaby piechur dostarczyłby list po tygodniu (jeśli dziennie maszerowałby tylko przez 8 godzin). Żółw z odległością tą rozprawiłby się w niespełna 6 lat. A Poczta Polska potrzebowała aż 10 lat.