Nie mają facebooka, ani strony internetowej. Mają za to kronikę, którą wypełniają ręcznie. Najstarsze zdjęcie pochodzi z 1937 roku. Są na nim jedni z pierwszych strażaków tej jednostki OSP. Wiesław Strzelec wstąpił w szeregi 60 lat temu. Pamięta, jak jeszcze drewnianą strażnicę oświetlali lampą naftową. Prąd mają dopiero od 1964 r. Jeździli wtedy do pożarów wozem konnym. Mieli przyczepioną beczkę na 200 litrów wody. W OSP Ldzań służyło wtedy około 30 strażaków. Do pożaru jechało tylu, ilu weszło na wóz. Jeśli ktoś miał konia, pędził własnym transportem.

- Większość zabudowań w tym czasie była drewniana. Domy, stodoły, obory. Tych pożarów było sporo, a do tego ogień łatwiej się rozprzestrzeniał – opowiada. - Warunki były zupełnie inne.

Pan Wiesław pamięta wielki pożar w 1961 roku, który miał miejsce w Ostrowie pod Łaskiem. W latach siedemdziesiątych podobny był w Ślądkowicach.

- Od jednego budynku zapalały się kolejne. Gaszenie w tym czasie wyglądało inaczej niż dziś. Robiliśmy co mogliśmy – dodaje.

W 1964 roku dostali rosyjski samochód. Przerobili go na strażacki. Miał drewnianą kabinę.

W 1971 roku zapadła decyzja o budowie nowej strażnicy – murowanej. Strażacy pomagali budowlańcom jak mogli. Dach położyli sami.

- Pamiętam, jak go kładliśmy. To była już prawie zima. Padał śnieg, marzły nam ręce. Żona kolegi pracowała w sklepie i przyniosła nam na rozgrzanie bańkę ciepłego wina. Dzięki temu jakoś daliśmy radę - dodaje.

Gdy budowano strażnicę, naczelnikiem OSP Ldzań był Franciszek Kieruzel. Dostał tą funkcję od razu, gdy wrócił z wojska. Druhowie mieli w tym czasie ogromne powodzenie u pań.

- Jeździliśmy po różnych zabawach, uroczystościach. Początkowo wozem konnym, na który zabieraliśmy dziewczyny. Podobało im się to. Dziś są ostre przepisy i takie rzeczy są już niemożliwe. Na nasze rosyjskie auto przerobione na strażackie koledzy z innych jednostek mówili „dzika świnia”. To auto dawało radę i po błocie, i po piasku – wspomina.

 

Rośnie czwarte pokolenie

Większość strażaków OSP Ldzań prowadziła gospodarstwo rolne. Ich dzieci, również strażacy, kontynuują tradycje rodzinne. Przy wielkich pożarach, których gaszenie trwa długo, zdarza się zaniedbać te domowo-zawodowe obowiązki. Druh Sławomir Dychto wspomina, gdy w ubiegłym roku podczas nawałnicy pomagał likwidować skutki wichury. Wszystko stało się 9 sierpnia, ale strażacy byli potrzebni dwa i pół dnia.

- Tak zmasakrowanego lasu nie widziałem, jak żyję – opowiada. - Chcieliśmy dojechać do Baryczy, ale wszystko było zawalone drzewami. Żeby którędykolwiek jechać, musieliśmy sobie najpierw torować drogę.

Łukasz Dychto (syn Sławomira) na co dzień jest żołnierzem zawodowym. W jego szafie wiszą więc dwa mundury. Gdy jest w domu i jest alarm, pędzi do strażnicy. Razem ze strażakami z OSP Dobroń byli pierwsi, gdy w okolicznym Ostrowie paliła się sterta słomy. Było jej całkiem sporo, bo zajmowała prostokąt 18 na 200 metrów kwadratowych powierzchni.

- Taki pożar trwa cztery dni. Trzeba to dokładnie dogasić – mówi.

Grzegorz Nowicki, dziś prezes OSP Ldzań, początkowo służył w Teodorach (gmina Łask). Zaczynał tam jako młody chłopak, który brał udział w zawodach przeciwpożarniczych. Nie miał tradycji rodzinnych, a zabawa w bycie strażakiem bardzo mu się podobała. Gdy miał 18 lat, przeprowadził się do Ldzania i jako pełnoletni wstąpił do tutejszej straży. Okazało się, że teść od lat działa w straży, więc Grzegorz Nowicki stał się przypadkiem drugim pokoleniem druhów w rodzinie. Teraz są w szeregach OSP również jego synowie: Kamil i Michał. Mundur strażacki ma już 3-letni Mikołaj, syn Kamila.

- Jak urosnę, będę strażakiem – mówi chłopiec. - Tak jak tata.

Strażaków w rodzinie będzie jeszcze więcej, bo już niedługo Mikołajowi urodzi się brat.

Kamil nie może do dziś zapomnieć zdarzenia, w wyniku którego nad rzeką zmarł policjant. Zasłabł, ale było to w Piaskowej Górze i karetce trudno było tam dojechać. Do tego zakopała się, więc strażacy z OSP musieli ją wyciągać. W tym czasie trwała reanimacja, ale niestety policjanta nie udało się uratować.

- Rzadko zdarza się być świadkiem czyjejś śmierci. Takie rzeczy się pamięta – mówi Kamil.

Michał Nowicki uważa, że nie miał innej drogi do wyboru. Od małego zaszczepiono w nim miłość do munduru strażackiego i tak już zostało. Jako mały chłopiec przychodził tu z tatą, pomagał w porządkowaniu terenu, mył samochody. Potem brał udział w zawodach przeciwpożarowych. Gdy skończył 18 lat, zrobił potrzebne kursy. Jeden z pierwszych pożarów, jaki wspomina, był w Kolonii – Ldzań 5 lat temu.

- Starsza pani w kilka minut została bez dachu nad głową. Pożar szedł dalej, rozprzestrzeniał się na las. Eternit strzelał jak fajerwerki. Oprócz tego, że gasimy pożary, musimy również dbać o własne bezpieczeństwo – mówi.

Michał lubi jeździć na spotkania z dziećmi. Przy okazji pikników pokazują im sprzęt strażacki. Na pytanie, co jest w tym takiego fajnego, odpowiada: Dzieci patrzą na ciebie jak na prawdziwego bohatera. To naprawdę fantastyczne uczucie.

Nigdy nie zagaśnie

Obecnie strażacy z OSP mają nowoczesne wozy strażackie i dobry sprzęt. Do pożarów jeżdżą sześcioosobowym samochodem Star 244. Mają też samochód lekki służący m.in. do przewozu osób. Jest ich 28, w tym 12 przeszkolonych. Mają 4 kierowców. Ze względu na lokalizację jednostki obsługują teren gminy Dłutów, Łask i Dobroń.

Najczęściej wyjeżdżają do powalonych drzew lub usuwania gniazd owadów błonkoskrzydłych. Pożarów jest mniej, niż wypadków i innych zdarzeń. Ostatnio w nocy jechali usuwać powalone drzewo, które utrudniało komunikację między Ldzaniem a Dobroniem.

Podczas obchodów jubileuszu dostali odznaczenia. Były przemówienia, życzenia i impreza pod chmurką.

Odznaczenia za wysługę lat dostali: Wiesław Strzelec (60 lat), Karol Jęch (60 lat), Jerzy Śliz (50 lat), Radzisław Grzelak (50 lat), Wojciech Wnuk (45 lat), Jan Wojtaszek (45 lat), Feliks Jurek (45 lat), Józef Królik (45 lat), Edward Zellmer (45 lat), Jerzy Grzech (40 lat), Wojciech Socha (35 lat), Stanisław Pazera (30 lat), Grzegorz Nowicki (30 lat), Zbigniew Grzelak (25 lat), Zdzisław Jęch (25 lat), Zbigniew Śliz (25 lat), Sławomir Dychto (20 lat), Paweł Angiel (20 lat), Mariusz Ratajski (20 lat) i Andrzej Strzelec (20 lat), Rafał Dychto (15 lat), Tomasz Jęch (15 lat), Tomasz Wolny (15 lat), Łukasz Dychto (10 lat), Marcin Dychto (10 lat), Kamil Nowicki (10 lat), Michał Nowicki (10 lat).

OSP Ldzań powołano do życia 16 stycznia 1928 roku. Wtedy jednostka liczyła 32 czynnych członków i 34 popierających. Trzy lata później mieli już mundury i sikawkę ręczną. To był ich podstawowy sprzęt gaśniczy. W 1937 roku stanęła drewniana remiza. Wtedy przetransportowano do niej sprzęt, który wcześniej składowano u druha Pawła Dycho. Po wojnie ponownie wznowili działalność. Wtedy wspólnymi siłami przerobili poniemiecki wóz konny na wóz strażacki. Kolejny samochód – cysternę dostali w latach pięćdziesiątych. Później zajęła ich budowa strażnicy. W 1978 roku, kiedy obchodzili pięćdziesięciolecie, druhowie otrzymali nowe mundury i pierwsze odznaki za zasługi dla pożarnictwa.