Pomysł na zorganizowanie wyprawy do Afryki był Mariusza Łaniewskiego, historyka. Był już tam sześciokrotnie. Zwiedził do tej pory trzynaście krajów. Znajomych nie musiał długo namawiać.

Na wyprawę pojechali w piątkę. Oprócz Łaniewskiego byli: Dariusz Jegier, Aldona Militowska, Sylwia Stankiewicz i Paweł Geremek z Poznania. Dla większości podróżników nie była to pierwsza tego typu wyprawa, dlatego nie musieli robić już szczepionek, drogich i często ze skutkami ubocznymi.

Łaniewski opracował plan wyprawy, załatwił formalności, na miejscu negocjował warunki. Zabrali ze sobą jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. W bagażu Mariusza z ubrań były tylko trzy koszulki, spodenki, spodnie, dwie pary bielizny.

Po wylądowaniu na miejscu w Wagadugu, stolicy Burkina Faso (Kraj Ludzi Prawych) czekała ich długa podróż autobusem, 1.000 kilometrów.

W Afryce rozmawiali po angielsku lub ”na migi”, czyli gestykulując rękoma. Językiem urzędowym w zwiedzanych krajach jest francuski.

- Korzystaliśmy również z rozmówek polsko-francuskich. Nie było większych problemów z nawiązaniem kontaktów. Byliśmy przyjmowani bardzo miło, poza drobnymi kłopotami z załatwieniem wizy w Ghanie – opowiada Mariusz Łaniewski.

 

PIĘKNA, ALE INNA

Pasja Mariusza do podróżowania po Afryce i innych kontynentach zrodziła się w 2009 r. Wyjechał do Maroka i złapał bakcyla. Dariusz Jegier podróżuje od 2006 r. Wtedy wyjechał do Indii na medytacje. Potem zdecydował się zwiedzić Afrykę. Na swoim koncie ma już 4 podróże i zwiedzonych 5 afrykańskich państw.

Tym razem jako kierunek podróżnicy wybrali Afrykę Zachodnią, która znacznie różni się od Wschodniej.

- Przyroda jest bardzo zniszczona, nie ma tutaj zwierzyny, lasy są powycinane i nie ma atrakcyjnych miejsc – opisuje Dariusz Jegier. - Jest jednak piękny ocean i wodospad Wli.

Życie codzienne w Afryce jest tanie.

- Można zjeść obiad za pół dolara. Na ulicy stoją kobiety, które w wielkich garach mają kasze kus kus, mięso i dodatki do niej – opowiada Mariusz.

- Ja w ogóle nie jadłem podczas tej podróży, tylko wspomagałem się power coctailem Fit Line. Dzięki temu sporo schudłem – dodaje Dariusz Jegier.

Podróżnikom dawała w kość wysoka temperatura, 35 stopni i wysoka wilgotność powietrza.

- Taka podróż wymaga dużej odporności fizycznej. Trzeba wziąć pod uwagę, że panują tam różne afrykańskie choroby, na przykład malaria. Nawet jeśli masz zrobione odpowiednie szczepienia, nigdy nie wiesz do końca, co może cię tam spotkać – opowiada Dariusz.

 

CO KRAJ TO OBYCZAJ

W Afryce brakuje wody. Dookoła widać, że jest tam inny standard życia, niż w Polsce. Ludzie żyją skromnie, nie ma komputerów i innych nowości technologicznych. W niektórych rejonach jest bieda. Mimo to mieszkańcy Afryki dbają o higienę.

- W toaletach są ustawione czajniczki z wodą. Zabierasz je ze sobą, kiedy chcesz skorzystać z ubikacji i potem myjesz ręce polewając je wodą – tłumaczy Łaniewski. - Nawet w kolejce do toalety nie stoisz sam, tylko ustawiasz właśnie ten czajniczek.

Podróżnicy odwiedzili kilka afrykańskich szkół. Dzieci zaśpiewały dla nich swój hymn państwowy oraz piosenkę w języku afrykańskim na melodię „Panie Janie”. Dzieci dostały od ekipy podróżników prezenty, czyli piłki nożne.

Wędrując trafili na Pałac Wodza w Ghanie.

- Musieliśmy przed nim klęknąć i klaskać. Wchodząc daliśmy mu upominek, czyli cztery dolary. Tam jest taki zwyczaj – opowiadają podróżnicy.

Zdobyli Afadjato, najwyższy szczyt Ghany w górach Togo. Kilka dni spędzili nad Oceanem Atlantyckim. Dwie godziny zwiedzali Mole National Park.

- Niestety, widzieliśmy jedynie trzy antylopy i ptaka. Tam jest tak mało zwierzyny. O tym, że są słonie, świadczyły ich odchody – dodaje Mariusz.

Ekipa podróżników trafiła również na mszę w kościele afrykańskim. Był to jeden z wielu odłamów chrześcijaństwa.

- W kościele tańczyliśmy razem z tamtejszymi wiernymi. Śpiewali afrykańskie pieśni. Później my musieliśmy zaśpiewać coś dla nich – opowiadają. - Podczas mszy aż trzykrotnie są zbierane ofiary na tace.

Często podróżowali busami. Pojazdy były wypchane po brzegi.

- Kierowcy przewozili w niewielkim busiku dwadzieścia osób i jeszcze trzy jechały na dachu.

- Policja tylko czasem zwracała na to uwagę. Jak jechaliśmy taksówką i zauważono, że jest nas więcej, kierowca wziął od nas dwa dolary i dyskretnie przekazał je policjantom. Po prostu wręczył im łapówkę – opowiadają.

Na przystankach zwykle czekały kobiety z miskami na głowach sprzedające wodę w woreczkach lub inne napoje. Do jedzenia miały szaszłyki i maniok, czyli najbardziej popularne jedzenie w Afryce. To roślina podobna do naszego ziemniaka. Można z niej zrobić wiele rzeczy, na przykład coś, co bardzo przypomina nasze frytki.

Można było również kupić gotowane jajka z obsługą.

- Murzynka na miejscu obierała je ze skorupki. Kosztowało to dość drogo, jak na tamte warunki, bo około sześćdziesięciu groszy – dodaje.

Zwiedzanie Afryki to obietnica przygody.

- Kontynent jest najmniej znany, budzi wiele emocji – mówi Łaniewski.

- Podczas takiej podróży poznajesz siebie i swoje możliwości. Łamiesz pewne bariery – dodaje Jegier.