W październiku razem z drużyną zdobyła złoty medal mistrzostw Europy w biegu 24-godzinnym we Francji. W lipcu przyszłego roku wystartuje w mistrzostwach świata w Belfaście.

Ma na koncie 127 startów w biegach na różnych dystansach. Od 4 lat przebiega rocznie 3.000-3.300 km. Łącznie „jej licznik” wskazuje ok. 20.000 km. 

Dzięĸi bieganiu zwiedziła kawał świata. Przy okazji wyścigu Lavaredo Ultra Trail 112 km poznała Dolomity. Urzekły ją też Alpy oraz afrykański Benin, który „zwiedziła” podczas maratonu. Wrażeniami z biegowych podróży systematycznie dzieli się ze słuchaczami w Klubie Podróżnika w pabianickiej bibliotece.  

Biega w barwach UKS Azymut Pabianice.

O swojej pasji rozmawia z Życiem Pabianic:

 

W mistrzostwach Europy w ciągu doby przebiegłaś 227 km 511 m. Dało ci to mistrzowską międzynarodową klasę sportową. Jak dostałaś się do drużyny reprezentacji Polski?

- Powołanie było poparte dobrymi wynikami. We wrześniu zdobyłam srebrny medal w mistrzostwach Polski w biegu 24-godzinnym w miejscowości Łyse. Dzięki temu mogłam wystartować w mistrzostwach Europy we Francji. Drużynowo zdobyłam tam złoty medal, a indywidualnie zajęłam 5. miejsce wśród kobiet. Mam nadzieję na reprezentowanie naszego kraju w mistrzostwach świata w Belfaście 1-2 lipca 2017 roku.

Jak wspominasz swój mistrzowski start?

- We francuskim mieście Albi bieg 24-godzinny był rozgrywany na trasie o długości 1.109 m, czyli ja zrobiłam w sumie ponad 205 okrążeń. Jedno kółko wiodło po tartanie na stadionie, następnie biegło się wokół niego.

W reprezentacji naszego kraju było 5 kobiet: ja, Patrycja Bereznowska, Monika Biegasiewicz, Agata Matejczuk i Aneta Rajda oraz 3 mężczyzn: Przemysław Basa, Roman Elwart i Tomasz Kuliński.

Wystartowaliśmy o godz. 10.00. Każdy zawodnik biegł, ile chciał, robił przerwy, kiedy chciał, a wygrywał ten, który przebiegł najwięcej kilometrów w ciągu doby.

Biegłaś non stop przez 24 godziny?

- Prawie. Dwa razy miałam bardzo krótki postój na zmianę butów i dwa razy schodziłam z trasy do toalety. Posiłki – żele energetyczne, rosół z makaronem, pomidorówkę, ziemniaki z szynką, naleśniki z kremem kasztanowym oraz słodycze - jadłam w biegu.

Biegłam ze średnią prędkością 9,48 km/h. Po 18 godzinach byłam 10. Walka o drużynowe złoto ze wszystkich sił i do krwi przyniosła mi ostatecznie 5. miejsce! Ostatnie dwa okrążenia triumfowałyśmy w biegu z flagami.

Co czułaś, stojąc na podium i słuchając „Mazurka Dąbrowskiego”?

     - To była niesamowita chwila. Poczułam wtedy, że nie biegam już tylko dla siebie, ale także dla innych, m.in. dla drużyny w reprezentacji kraju.

Co trzeba robić, by w swojej pasji zajść tak wysoko?

     - Trzeba kochać to, co się robi, być w tym systematycznym i ciężko pracować.

     Biegam zazwyczaj 5 razy w tygodniu. W weekendy pokonuję dystanse od 20 do 35 km, w pozostałe dni moje treningi są krótsze – od 10 do 15 km. Trasy obieram różne, by mieć pewne urozmaicenie. Czasem biegam po lesie, w parkach, a czasem odwiedzam okoliczne wioski. Zimą pozostają mi osiedlowe chodniki. Szybkość ćwiczę na stadionie.

Co cię „kręci” w pokonywaniu dziesiątek kilometrów? Niektórzy uważają, że bieganie jest nudne…

     - Dla mnie to azyl, w którym odnajduję spokój, radość i szczęście. W tej odskoczni od codziennych obowiązków znalazłam też sposób na zdrowy tryb życia.

     Te dziesiątki kilometrów pozwalają poznać siebie, a podejmowanie niewyobrażalnych wyzwań ćwiczy mój charakter. Z pokonywania ograniczeń i przesuwania kolejnych granic wytrzymałości potrafię się cieszyć jak z najlepszego prezentu urodzinowego. A nic nie daje mi takiej satysfakcji i wiary we własne siły, jak kolejna „życiówka”.

Najtrudniejszy bieg?

- Myślę, że taki jest dopiero przede mną. To choćby 246 km z Aten do Sparty, w trudnych warunkach, na trudnej trasie, przy trudnych limitach czasowych. Sama myśl o zapisaniu się ma ten wyścig onieśmiela mnie.

Jeden start to wydatek co najmniej kilkudziesięciu złotych, do tego dochodzi dojazd na miejsce, odpowiedni strój, buty. Kto za to płaci?

- Wszystkie starty opłacam sama. Jednak jeśli znajdzie się firma, która uzna, że mogę swoim bieganiem promować jej markę, chętnie przyjmę tę formę pomocy.

Które biegi wspominasz do tej pory?

- Oj, było takich sporo. Podczas biegu z włoskiego Courmayeur przez Alpy do Chamonix we Francji miałam niebezpieczną przygodę. Kiedy w nocy, w istnej ciemności pokonywałam wiszący nad rwącą rzeką most, z wrażenia zgubiłam trasę i zapędziłam się w miejsce dzikie, nad przepaścią.

Ale zdarzają się też zabawne historie, jak np. podróż motorkiem na start maratonu w Beninie z rajdowym kierowcą. Podczas tej szalonej jazdy wszystkie siły przeznaczone na bieg poświęciłam na utrzymanie się na tym transporcie.

Pamiętam też, gdy z numerem „the end” [z ang. koniec] na Chudym Wawrzyńcu [ultramaraton w Beskidzie Żywieckim] dbałam o zabranie oznakowania z trasy. Biegłam wtedy po górach z wielkim, ciężkim i mało wytrzymałym worem. Trwało to ładnych kilka godzin, w deszczu i wielkim błocie. Nikt nie spodziewał się, że to będzie taki hardcore. Po wszystkim wiedziałam już, że taka przeprawa była mi potrzebna w przygotowaniach do Mistrzostw Europy.