Piotr i Maciej pobiegli razem. Był to ich pierwszy „zimowy maraton”. Jego uczestnikiem może być tylko osoba, która ma zaliczone przynajmniej dwa biegi górskie o podobnym poziomie trudności. Pabianiczanie mają już zaliczonych kilka takich biegów.

Gdy ruszyły zapisy, miejsca zapełniły się w trzy godziny. Regulamin przewidywał losowanie uczestników. W biegu może wziąć udział tylko 250 biegaczy. Piotrkowi Pazdejowi udało się za pierwszym podejściem. Maciek Sułat nie miał szczęścia w losowaniu. Jednak pobiegł. Okazało się, że jedna zawodniczka doznała kontuzji i zrezygnowała.

- Na portalach dla biegaczy pisano o bardzo dobrej organizacji biegu. Na takie imprezy chce się jeździć i brać w nich udział - mówią.

Warunki atmosferyczne panujące w Karkonoszach zaskoczyły ich.

- Najtrudniej było uwierzyć w to, że w górach jest tyle śniegu. W niektórych miejscach sięgał do kolan. Wystarczyła chwila nieuwagi i wpadało się po pas. Zdarzyło mi się to kilka razy – mówi Sułat.

Część trasy zawodnicy pokonywali gęsiego. Nie było możliwości wyprzedzania.

- Trzeba było się dostosowywać do kogoś wolniejszego. To wybijało z rytmu – opowiada Pazdej.

- Były duże wahania temperatury, na górze spadała do minus dziesięciu stopni, na dole było sporo na plusie. Takie duże różnice były dodatkowym utrudnieniem. Człowiek mógł się nieźle spocić, a później zostać owiany – dodaje Maciek.

Piotr i Maciej do Karpacza przyjechali dzień wcześniej. Zakwaterowali się w domu wypoczynkowym „Mieszko”, gdzie była baza zawodów. O 5.00 wszystkich przewieziono autokarem na Polanę Jakuszycką. Start był o 7.00. Najpierw musieli wbiec na Szrenicę. Dalej biegli Granią na Śnieżkę i zbiegali do Karpacza.

- Biegliśmy wzdłuż granicy. Krajobrazy były piękne, zimowe, wręcz arktyczne. Po prawej stronie mieliśmy Czechy, po lewej Polskę – opowiada Piotr.

W pięknych okolicznościach przyrody musieli pokonać 53 kilometry. Na deptaku w Karpaczu, gdzie była meta, witały ich tłumy kibiców. Piotr pokonał trasę w 8 godzin i 1 minutę. Maćkowi zajęło to 5 minut dłużej. Zwycięzca biegu pokonał dystans w czasie nieco ponad pięciu godzin. Trzeci pabianiczanin Bartosz Grzegorczyk był 24. z czasem 6 godzin 47 minut.

Bieg poświęcony jest pamięci Tomka Kowalskiego, himalaisty, który zginął na Broad Peak w 2013 roku. Organizują go przyjaciółki alpinisty.

Tego typu biegi nie są tanie. Wpisowe kosztowało 220 złotych. Zawodnicy dostawali w pakiecie: koszulkę techniczną, batony energetyczne, żel i mapę.

Musieli mieć w swoim ekwipunku: plecak, odpowiedni ubiór do warunków górskich i zimowych, naładowany telefon z numerem Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego, czerwone światło przy plecaku, gwizdek, pojemnik na wodę, koc ratunkowy i ogrzewacze (wkładki) do butów. Było to sprawdzane zarówno na starcie, jak i na mecie. Jeśli ktoś pozbyłby się w trakcie biegu części ekwipunku, zostałby zdyskwalifikowany.