Życie Pabianic: Czy może Pani żyć bez koszykówki?

Sylwia Wlaźlak: - (śmiech) Od 37 lat jestem związana z tą dyscypliną. Ciężko się przebranżowić.

Oficjalny komunikat z ubiegłego roku był taki, że bierze Pani roczny rozbrat z koszykówką. Tymczasem po kilku kolejkach wróciła Pani do prowadzenia zespołu Grota.

Minione sezony odbiły się na moim zdrowiu emocjonalnie, psychicznie i fizycznie. Uznałam więc, że pora wyhamować i doprowadzić organizm do porządku. Leczę się na tarczycę, a stresy spowodowały, że potrzebowałam przerwy. Na szczęście, udało mi się to wszystko wyprostować na tyle, że mogłam wrócić do prowadzenia zespołu. Teraz na boiskowe wydarzenia reaguję mniej emocjonalnie i nerwowo.

A może to prezes klubu zadzwonił z dramatycznym apelem: „Sylwia, ratuj!”?

-  Nie. Wprawdzie nie prowadziłam zespołu, ale chodziłam na mecze, kibicowałam. Stąd wiedziałam, że postawa zespołu jest daleka od oczekiwań. Na ławkę trenerską wróciłam w listopadzie, miałam więc kilka miesięcy przerwy. Ta przerwa pozwoliła mi stanąć na nogi.

W jakim stanie był zespół? Chyba nienajgorszym, skoro pierwszy mecz po Pani powrocie Grot wygrał…

- Po serii porażek trzeba było się przełamać, a w ciągu paru dni niewiele da się zmienić w przygotowaniach zespołu. Najważniejsze były rozmowy, by psychicznie podbudować dziewczyny. Przecież one nie zapomniały, jak się gra. Przed nami był mecz z sąsiadującym z nami w tabeli zespołem z Wodzisławia. Wygraliśmy dzięki zbiegowi okoliczności. Było w tym sporo loterii.

Była potrzebna rozmowa drużyny z psychologiem, czy tylko „męska” rozmowa z Panią trener?

- Żadnych „męskich” rozmów wtedy nie było. Takie rozmowy są potrzebne, gdy wiem, że drużyna może grać lepiej. Wystarczyło tylko podnieść te dziewczyny na duchu.

Objęła Pani zupełnie inny zespół niż ten, z którym kończyła Pani rozgrywki. Brakowało pięciu zawodniczek, a Joanna Twardowska trochę grała, trochę nie. Jak poradzić sobie z takimi ubytkami?

- Na pewno łatwiej się pracuje, gdy w miejsce utraconych zawodniczek przychodzą koszykarki podobnego formatu. My posiłkujemy się wychowankami. Cztery brązowe medalistki mistrzostw Polski juniorek, które odeszły z zespołu, stanowiłyby trzon naszej ekipy. Dlatego brak tych dziewczyn musiał spowodować lukę w składzie. Na dodatek złamany palec wykluczył z gry Kamilę Cichą, a Katarzyna Szymańska grała z niewyleczoną kontuzją kolana z ubiegłego sezonu i w pewnym momencie to kolano odmówiło jej posłuszeństwa. Asia Twardowska kolejny raz dała się namówić na grę. Dołączyły siostry Dolewy, ale rok różnicy w ograniu wśród seniorek spowodował, że musiały ciężko pracować, by dorównać podstawowych zawodniczkom.

Dlaczego z Gdyni wróciła do Pabianic Daria Kowalczyk?

- Nie pytałam, co było tego powodem. Daria chciała grać u nas, była wzmocnieniem zespołu. Jej powrót bardzo dobrze wpłynął na drużynę.

Czy Natalia Danych zasłużyła na miano odkrycia sezonu?

- Zdecydowanie wzmocniła zespół, miała bardzo udane wejście. W naszej drużynie brakuje strzelca, odpowiedzialność rozkłada się na cały zespół. Natalia to powiew radości, świeżości i skuteczności, co udokumentowała na parkiecie, prowadząc nas do zwycięstw.

Jasnym punktem ekipy była też Magdalena Grzelak, która kolejny sezon z rzędu niemal w pojedynkę zmaga się pod koszem z wyższymi rywalkami.

- Były mecze, gdzie Magda rzucała 30 punktów. Jednak, gdy grała przeciwko wyższym zawodniczkom, na przykład z Głuchołazów i Sosnowca, miała dużo trudniej, dlatego jej skuteczność była mniejsza.

Co w zespole zawodziło?

- Nieco zawodziła systematyczność, bo w jednym meczu zawodniczki nie rzucały punktów, a w kolejnym zdobywały kilkanaście. Ta dysproporcja strzelecka sprawiła, że nie wygrałyśmy kilku spotkań.

Czy to miało związek z udziałem niektórych zawodniczek w treningach? Czy nieobecności na zajęciach były rzadsze niż w ubiegłym sezonie?

- Dziewczyny robiły wszystko, co mogły. Pamiętajmy, że one mają zobowiązania zawodowe lub studenckie. Zawodniczki rezerwowe pokończyły szkoły, pracują albo studiują, więc siłą rzeczy zaczęły wypadać z rytmu treningowego. Mimo to na treningach było lepiej niż w ubiegłym sezonie.

 Ósme miejsce po rundzie zasadniczej i pierwsza runda play-off to maksimum naszych możliwości?

- Niedosyt pozostał, gdyż w paru spotkaniach punkty nam uciekły. Pierwszy mecz przegrany po trzech dogrywkach. Potem w dwóch spotkaniach też uległyśmy w dodatkowym czasie i minimalnie przegrałyśmy w Głuchołazach. Gdyby nie te porażki, mogłyśmy trafić na inny zespół niż Sosnowiec – ekipę dużo silniejszą od nas.

Prowadziła Pani także juniorki. One też nie przeszły pierwszej przeszkody po rundzie zasadniczej.

- Po pierwsze, odeszły zawodniczki, które ukończyły wiek juniora. Po drugie, była wielka strata po Julii Piestrzyńskiej, która jeszcze mogła grać w tym roczniku. Ale odejście Julki musiało kiedyś nastąpić. Jest utalentowana, perspektywiczna, potrzebuje większych wyzwań. Szkoda Ewy Kielar, która poszła do Gorzowa. Patrząc po grze i wynikach, w Gorzowie wielkich postępów u niej nie zauważyłam. No cóż, Ewa wybrała taki kierunek, niech się szkoli i rozwija. Po trzecie, w turnieju strefowym nasze rywalki zostały wzmocnione zawodniczkami ze szkół mistrzostwa sportowego, które w najważniejszym momencie przechylały szalę zwycięstwa. My natomiast grałyśmy naszymi wychowankami. Po czwarte, grupa była mocna. Wszyscy nasi rywale zameldowali się w półfinałach mistrzostw Polski.

Z juniorkami można było ugrać więcej?

- Na pewno. Jednak teraz z młodzieżą pracuje się ciężko i nie jest to tylko mój problem. Dziewczyny chcą grać, ale jest problem z zaangażowaniem w treningi. A tymczasem Polska nie śpi, wszyscy trenują, rozwijają się, możemy ją dogonić wyłącznie pracą i treningami. Nasze dziewczyny mają świadomość, że w decydującym momencie sezonu właśnie tego zabrakło, by osiągnąć więcej.

Źródełko z talentami w Pabianicach wysycha?

- Nie. Mamy utalentowaną grupę Marzeny Głaszcz, najlepszą w województwie, która zagra w półfinale mistrzostw Polski. Łódzkie zostało mistrzem Polski kadetek, a w tej drużynie były też nasze zawodniczki. Martwi mnie tylko to, że wszystkie dziewczyny chcą grać, a nie bardzo chcą trenować. Poza tym jest nie jest nam łatwo trenować, bo hale w Pabianicach mają duże obłożenie. Trzeba szukać sal gimnastycznych w szkołach.

Czy zostanie Pani na przyszły sezon?

- O tym decyduje prezes klubu. To on rozkłada karty (śmiech). Jego trzeba pytać.

Dziękuję za rozmowę.