Na te i inne pytania „Życia Pabianic” odpowiada Bartosz Gościłowicz, prezes Pabiksu.

Życie Pabianic: Spytamy o poprzedni sezon i mecz z Trójką Ostrołęka. Był to mecz o awans do pierwszej ligi. Po dobrej pierwszej połowie, w drugiej kompletnie stanęliśmy. Dlaczego?

Bartosz Gościłowicz: Przychodzą takie momenty w meczu, że nic nie wychodzi. Wydawało nam się, że zwycięstwo przyjdzie dość gładko. Ale w drugiej połowie przestało nam wychodzić cokolwiek. Nieszczęśliwie ów mecz zdarzył się w końcówce sezonu. Ale to nie on zaważył na tym, że nie awansowaliśmy. Myślę, że zadecydowała pierwsza runda. Trzeba by się cofnąć do meczów z października, listopada ubiegłego roku i tam szukać przyczyny.

Nikt nie rozdzierał szat z powodu pozostania w II lidze?

- W sercu każdego sportowca jest chęć zwycięstwa i grania w najwyższej klasie rozgrywek, ale dopiero obecny sezon pozwoli nam przygotować się do ewentualnego awansu.

Jaki zatem cel postawił Pan przed drużyną w tym sezonie?

- Cel jest zawsze jeden: gramy o jak najlepszy wynik. Po cichu liczymy, że będzie to awans do pierwszej ligi. Ten wymarzony, upragniony, wyczekiwany od lat. Myślę, że nadszedł moment, by skutecznie powalczyć o promocję do wyższej ligi

Sportowo i organizacyjne jesteśmy gotowi, by awansować?

- Oczywiście nigdy nie jest tak idealnie, by nie mogło być lepiej. Sportowo jesteśmy przygotowani. Organizacyjnie – dopinamy sprawy finansowe. Liczymy, że się uda i unikniemy sytuacji, że z powodu braku pieniędzy trzeba będzie zrezygnować z pierwszej ligi.

Jaki budżet ma klub?

- Na wszystkie sekcje, które prowadzimy, mamy około dwustu tysięcy złotych.

Na pierwszą ligę to wystarczy?

- Nie. Na spokojną grę na zapleczu ekstraklasy potrzebujemy jeszcze około 150 tysięcy złotych.

Prowadzicie rozmowy z potencjalnymi sponsorami?

- Oczywiście. Celem nowego zarządu, do którego weszło aż pięć nowych osób, jest pozyskiwanie firm, które chciałyby z nami współpracować. Nie ukrywam, że działania idą w dobrym kierunku. Jesteśmy po kilku rozmowach z partnerami, mamy podpisane umowy.

Kto w tej chwili najmocniej wspiera Pabiks?

- Sponsorem tytularnym jest firma Impact, zajmująca się dystrybucją środków czystości. To ona w największym stopniu finansuje nasz klub. Kolejnym podmiotem jest Urząd Miejski w Pabianicach i spółka miejska ZWiK. Wspiera nas także Starostwo Powiatowe w Pabianicach, które zwolniło nas z części opłat za wynajem hali powiatowej. Jest to dla nas duży plus, bo rocznie płaciliśmy za halę 24 tysiące złotych.

Hala w ubiegłym sezonie stała się palącym problemem, nie mogliście w niej trenować, tyle ile chcieliście. Teraz jest lepiej?

- Problem wciąż jest. Hali nie da się rozciągnąć, tak by mogły na niej trenować pierwszoligowe koszykarki, drugoligowi koszykarze i my. Musimy się dzielić. Problem będzie dopóty dopóki w Pabianicach nie stanie nowa hala sportowa.

Nadal ratujecie się wynajmowaniem hali przy ul. Wodnej w Łodzi?

- W tej chwili już nie. Z Wodną był taki problem, że trzeba tam dojechać. Po drugie musieliśmy płacić 200 złotych netto za godzinę treningu. To duże koszty. Teraz korzystamy z pabianickich hal: przy św. Jana i Orlej oraz w zespołach szkół numer 1, 2 i 3.

Dlaczego nie trenujecie w hali sportowej w Ksawerowie?

- Rozmawialiśmy z wójtem Ksawerowa, radnymi gminy, dyrektorem szkoły, kierownikiem hali. Niestety, „odbijamy się” się od nich jak od ścian. W Ksawerowie nie chcą piłkarzy ręcznych.

W II lidze trzeba trochę pojeździć po kraju. Dużo kosztują takie wyjazdy?

- W sezonie mamy około 10 wyjazdów, co kosztuje około 20 tysięcy złotych. Jeździmy busem, a nie autobusem. Nie są to wygodne podróże, jeśli jedzie się na przykład 450 kilometrów. To pół dnia w busie. Potem trzeba prosto z samochodu wyjść na parkiet, półtorej godziny pobiegać i z powrotem wsiadać do busa, by nocą wrócić do domu. Ale nie tylko my tak mamy. Rywale są w podobnej sytuacji.

Organizacja meczów na własnym terenie kosztuje więcej?

- Są koszty wynajęcia hali od starostwa, koszty sędziowskie – dwóch sędziów biegających po boisku plus dwóch sędziów stolikowych, koszty opieki medycznej oraz poczęstunku dla gości i sędziów. Plus minus to wydatki rzędu tysiąca złotych.

Która drużyna spośród rywali może pokrzyżować plany awansu do pierwszej ligi?

- Nie wiemy, czego się spodziewać po spadkowiczu z pierwszej ligi – ROKiS-ie Radzymin. Duże postępy robi Dąbrowa Białostocka. Do tego dochodzi zawsze niebezpieczna Trójka Ostrołęka.

Przejdźmy do spraw sportowych. W ciągu dwóch lat Pabiks pozyskał kilkunastu nowych zawodników. Najważniejszym z nich jest Mariusz Kuśmierczyk?

- Mariusz grał w ekstraklasie, był królem strzelców pierwszej ligi. To jest nasz człowiek-lokomotywa. Nie ukrywam, że mamy wobec niego duże oczekiwania. Ale nie tylko Mariusz wniósł wartość do zespołu. Świetnie spisują się także: Konrad Witczak, Damian Skowroński, Jakub Biernat.

Mieliście też transfery nieudane. Z dobrymi papierami na granie przyszli: Oskar Kempiński i Adam Marciniak. Czemu im nie udało się w Pabiksie?

- Oskar jest w dalszym ciągu naszym zawodnikiem. Leczy kontuzję. Pech chciał, że złapał dwa poważne urazy, które na pół roku eliminowały go z gry. Z kolei Marciniak był naszą drugą bombą transferową po Kuśmierczyku. Jednak sprawy rodzinne spowodowały, że zrezygnował z gry u nas. Bardzo mi przykro, bo z dwoma takimi rozgrywającymi jak Kuśmierczyk i Marciniak awans do pierwszej ligi byłby formalnością.

Trener Sebastian Rajchert pracuje u nas kilka lat. Nie musi się obawiać o stanowisko?

- Nie ma tematu zmiany trenera. Jesteśmy zadowoleni z pracy Sebastiana Rajcherta i tylko kataklizm mógłby spowodować rozstanie z nim. Trener ma spokojną posadę, stawiamy na długotrwałą współpracę. Nerwowe ruchy ze zmianą szkoleniowca są nam niepotrzebne.

Macie dość liczną kadrę. Jak radzicie sobie z tym, że nie wszyscy grają?

- Faktycznie jest kłopot bogactwa. Ale lepiej, jeśli trener ma komfort pracy. Latem doszło do nas siedmiu zawodników, a nikt nie ubył. Kręgosłup drużyny mamy mocny. Wielu trenerów chciałoby mieć taką sytuację jak Sebastian – gdy trzeba wybrać zawodników na mecz, musi się zastanowić kogo zabrać, a kogo zostawić. Nie ma potrzeby wydzwaniać po ludziach, by rzucali wszystko i przyjechali ratować drużynę.

Czy wśród zawodników, którzy nie mieszczą się w meczowej kadrze, słychać pomruki niezadowolenia?

- Każdy zawodnik rozmawiał z trenerem i zarządem. Każdy ma otwartą drogę do składu, a swoją postawą na treningu pokazuje, czy zasługuje na grę w lidze. Wiadomo, że nie wszyscy będą zawsze grali, bo trzeba o skład walczyć. To jest dla nich dodatkowa motywacja.

Czy nasi piłkarze ręczni dostają wynagrodzenia i premie?

- Niestety, nie. Powodem jest stan naszego budżetu. Bardzo bym chciał, by się to zmieniło, by gracze dostawali pieniądze za zwycięskie mecze lub wygraną rundę. Moglibyśmy usiąść i porozmawiać o wynagrodzeniach, ale… nie ma o czym. Bo pieniędzy nie ma. Bardzo chcielibyśmy wynagrodzić naszych zawodników za grę.

W poprzednim sezonie do rozgrywek w charakterze zawodników zgłosiliście prezesa, wiceprezesa i trenera. Był drugi taki klub w Polsce?

- Jest kilka klubów, w których gra także prezes. Ale czy razem na parkiet wybiegali prezes, wiceprezes, dwóch członków zarządu i trener – chyba nie.

Gdybyście do rozgrywek zgłosili kierownika Stefana Grzankę – byłby komplet…

- Kierownik ma inne sprawy na głowie. Nie był zainteresowany (śmiech).

Ile macie grup młodzieżowych?

- Gramy w pięciu kategoriach wiekowych dzieci i młodzieży.

Prężnie rozwija się sekcja żeńska. Mamy już pierwszą reprezentantkę Polski, Zuzannę Kłębowską.

- Jest nam bardzo miło z tego powodu. Miejmy nadzieję, że Zuzanna jak najdłużej utrzyma status reprezentantki kraju. Dostała powołanie do kadry po trzech latach treningu. Była królową strzelczyń w rozgrywkach wojewódzkich. Jesteśmy z niej dumni.

Trafił nam się diamencik?

- To na pewno bardzo ciekawa dziewczyna. Za chwilę zaczną o nią zabiegać mocniejsze kluby z Polski.

Czego życzyć piłkarzom ręcznym w tym sezonie?

- Dużo zdrowia. A jeżeli zdrowie dopisze, to nie będzie takich problemów, z którymi sobie nie poradzimy.

Dziękuję za rozmowę.