Na co dzień pani Ewa pracuje jako psycholog w Zespole Szkół Centrum Kształcenia Rolniczego w Widzewie. Kiedy zamknięto placówki oświatowe, nie próżnowała. Oddała się pasji, którą była zmuszona na długo (z racji codziennych obowiązków) odstawić na boczny tor.

- Jestem sporo wdzięczna obostrzeniom – mówi żartobliwie pabianiczanka. – Gdyby nie siedzenie w domu, „Tańcząca ze sztuką” pewnie by nie powstała. Myślę, że wykorzystałam czas izolacji bardzo dobrze – zapewnia.

Sztuka czy psychologia?

Mała Ewa marzyła, żeby zostać psychologiem. W szkole podstawowej starała się godzić skłóconych kolegów. Jako nastolatka postanowiła jednak zostać artystką. Żeby przygotować się do egzaminów na ASP, zapisała się na kurs przygotowawczy. Tam spędziła rok.

- Czułam się skrępowana. Byłam najmniej przygotowana ze wszystkich, ale lubiłam malować i sumiennie pracowałam – wspomina.

Malowała m.in. martwą naturę, aż pewnego dnia pojawił się model...

- Wszedł pan i rozebrał się jak „do rosołu”. Zaczęłam analizować w myślach, co go skłoniło do pozowania przed tyloma osobami, w dodatku nago – opowiada.

Jej uwagę najbardziej zwróciły bandaże na nadgarstkach modela i zamiast skupić się na malowaniu aktu, zastanawiała się, co kryją opatrunki.

- Poza tym, że czułam się niepewnie na zajęciach, górę wzięła moja ciekawska natura. Wróciłam do domu i powiedziałam mamie, że chyba jednak ASP nie jest dla mnie – stwierdziła.

Wybrała więc psychologię. Smykałka do sztuki pozostała. Po latach, gdy dzieci stały się „bezobsługowe”, pabianiczanka stwierdziła, że nadszedł czas na dalsze spełnianie marzeń.

Makramy, motanki i anioły

Szukając inspiracji w internecie przeglądała przeróżne filmiki związane z rękodziełem nawiązującym do ludowego rzemiosła. Tak trafiła na makramy – plecionki z różnych rodzajów sznurka.

- Pomyślałam: WOW, takie rzeczy ze sznurka? Wciągnęły mnie do tego stopnia, że nie potrafiłam zejść z fotela. Przewieszałam patyk na szafce i zwalniając tempo filmu uczyłam się jak je robić. Aż do skutku, nawet po nocach – wspomina.

Była w takim transie tworzenia, że mąż przynosił jej jedzenie do pokoju. Na ozdobach nie poprzestała. Z makram rodziły się praktyczne torebki, kwietniki, a nawet leżak! Później odkryła motanki, słowiańskie lalki, które dawno temu uważano za amulety.

- Instrukcje w internecie były tylko po rosyjsku, ale dzięki temu zapisałam się na naukę tego języka – mówi z uśmiechem. - Niestety, przyszła pandemia i zajęcia odwołano.

Anioły jak malowane

Z czasem w głowie pabianiczanki zaświtał kolejny pomysł - płaskorzeźby aniołów. Pierwszy z nich powstał na kawałku drewna znalezionym w czasie spaceru w lesie. Miał 160 cm długości i trzeba było zdrowo pokombinować, żeby przewieźć go do domu.

- Nie chciałam go zmarnować na byle co. Bałam się, że efekt końcowy będzie przypominał raczej malowidło przedszkolaka. Szybko jednak poczułam, że to jest właśnie TO – opowiada.

Jeden anioł powędrował do mamy, kolejny zadomowił się u koleżanki... I tak grono odbiorców powiększało się. „Taśmowej” roboty raczej unika.

- Zrobiłam kiedyś trzy pod rząd, ale przy ostatniej czułam, że „wystukałam” się z energii i pomysłów.

Deski lub kawałki drewna, na których maluje, pozostawia w pierwotnym kształcie. Materiał do pracy przywozi z tartaku w Rokitnicy, a do malowania używa farb akrylowych. Cały warsztat pani Ewy mieści się w komodzie.

Pewnego dnia przyszedł do niej syn i powiedział: Mamo, nudzę się, masz jakąś wolną deskę? Namalował anioła, rzecz jasna. Swoje „dzieło” sfotografował i wysłał dziadkom.

- Zażyczył sobie od nich 100 złotych! Oczywiście kupili, ale trzeba było zrobić kolejnego, dla drugich dziadków. Nie za darmo oczywiście.

Chłopak ubił niezły interes, ale na tym jego przygoda ze sztuką dobiegła końca. Mama tworzy dalej i dzieli się swoją pasją z innymi.

Kobieta - orkiestra

Zamiłowanie do sztuki to nie jedyny „konik” pabianiczanki. Jej królestwem jest kuchnia. Uważa, że gotowanie to czas tylko dla niej. Nakłada wtedy słuchawki na uszy, włącza ulubioną muzykę i „tańczy z garami”. I nie chodzi wcale o „klepanie” zwykłych schabowych.

- Fascynują mnie stare receptury, według których gotowały nasze babki. Uwielbiam zioła. Szukam też innych źródeł. Region łódzki był bogaty kiedyś kulturowo, mieszkali tu przecież np. Żydzi i Niemcy. Czerpiemy od nich wiedzę kulinarną do dziś, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Jest jeszcze wiele do odkrycia.

Poza tym m.in. piecze torty, chleb, wyrabia wędliny, robi przertwory, a nawet warzy i butelkuje piwo.

- Staram się być samowystarczalna, tak jak kiedyś ludzie żyjący na wsi. Oczywiście obiady „na szybko”, jak to z mamami bywa, nie są mi obce – zapewnia.

Jej kuchenne porady mieli okazję obejrzeć mieszkańcy Aleksandrowa Łódzkiego. W lokalnej telewizji (a także na jej facebookowej stronie) ukazał się cykl filmików pt.: "Kuchnia na kwarantannie".

- To był spontaniczny pomysł, który wyszedł od mojego znajomego. Miałam nakręcić krótkie, luźne filmiki w mojej kuchni. Zbliżała się akurat Wielkanoc, więc opowiadałam, jak np. zrobić żur. To była fajna przygoda – wspomina pabianiczanka.

Kulinarne inspiracje Ewy Marańdy można podziwiać także na instagramie na profilu o nazwie „Tańcząca z garami”.