Tania jatka - sklepik z gorszymi gatunkami mięsa, podrobami, kośćmi na zupę i łojem był marzeniem tysięcy tutejszych biedaków, starców i kalek. Od czasu do czasu w taniej jatce udawało się kupić lepsze mięso, odebranie pokątnym rzeźnikom i handlarzom.

Jednak władze Pabianic obawiały się, że jatka może zwabić zachłannych handlarzy, którzy wykupią porcje dla biednych. Wprowadzono więc ograniczenia: „Ludność będzie mogła nabywać najwyżej 3 kg mięsa” – głosiły nowe przepisy. „Ceny mięsa sprzedawanego przez tanią jatkę będą o 50 procent niższe od cen zwykłych. Pierwszeństwo w zaopatrywaniu się będzie miała najbiedniejsza ludność miasta”.

Gdy rosły mury nowej rzeźni przy ulicy Japońskiej, z Łodzi nadeszła wieść, że tamtejsza rzeźnia uruchomiła chłodnę. Przechowywano w niej ryby, masło, mięso, jaja i drób.„Chłodnia taka pomieści kontyngent żywności, który wystarczy na aprowizację Łodzi w ciągu miesiąca i służyć będzie sklepikarzom oraz hurtownikom” – pisała prasa.

Sklepikarze, handlarze mięsem i właściciele masarni z Pabianic też chcieli mieć chłodnię. Magistrat przyrzekł, że w nowej rzeźni będzie wytwórnia lodu i ogromne pomieszczenie chłodnicze z boksami do wynajęcia.

17 lipca 1931 roku „Echo Wieczorne” poinformowało, że „Rzeźnia Miejska w Pabianicach została już częściowo uruchomiona. Pracuje chłodnia, wytwarzająca lód sztuczny na potrzeby rzeźników i fabryki chemicznej. Całkowitego uruchomienia rzeźni spodziewać się należy w sierpniu lub wrześniu”.

Jeszcze w lipcu udało się skompletować urządzenia rzeźni i przetestować dział uboju nierogacizny. Wykonawca wyposażenia hal twierdził, że będzie można ubić rocznie do 80 tysięcy świń, 27 tysięcy sztuk bydła, 32 tysięcy cieląt, owiec i kóz. Jak zauważyli specjaliści z branży mięsnej, pabianicka rzeźnia była największą w dawnej Kongresówce (na ziemiach byłego Królestwa Polskiego w zaborze rosyjskim).

Zatrudniła 170 pracowników i jednego konia do ciągnięcia wozu z lodem na sprzedaż. Robotnik do prac pomocniczych i sprzątania rzeźni zarabiał miesięcznie nieco ponad 100 zł. Na utrzymanie konia wydatkowano 75 zł.

Koń z ulicy Japońskiej był pierwszą ofiarą kryzysu gospodarczego. Gdy brakowało pieniędzy na wypłaty dla rzeźników, obcinano mu koszty utrzymania. Dostawał mniej owsa, gorsze siano i suchy chleb. Przed wybuchem drugiej wojny światowej stawka utrzymania konia zmalała o ponad połowę - do zaledwie 33 zł miesięcznie.

Jest targowica. Wreszcie!

Nową rzeźnię skanalizowano. Wodę z własnej studni czerpała pompa parowa o wydajności 60 tysięcy litrów na godzinę. Ścieki przepływały przez osadnik motorowy. „Gazeta Pabjanicka” z dumą informowała o kolejnych udogodnieniach, pisząc: „Krany, zlewy, miednice z zimną i ciepłą wodą są do dyspozycji każdego rzeźnika w liczbie nawet przewyższającej zapotrzebowanie”.

Z elektrowni przeciągnięto kabel do maszyn elektrycznych, systemu oświetlania budynków rzeźni i domu dyrektora. Gorącą wodę wytwarzał kocioł parowy typu kornwalia (10 atmosfer). Chłodnię amoniakalną zasilały dwie potężne sprężarki.

Ubitych świń i krów już nie dźwigano na plecach czeladników. Podnosiła je mechaniczna winda. Do transportu służyła górna kolejka o długości 733 m.

Przy murach rzeźni wytyczono targowicę zwierząt – dwuhektarowy plac otwarty od poniedziałku do soboty, dość słabo zagospodarowany. Wieczorami uwijał się na nim sprzątacz z miotłą, zatrudniony przez Magistrat. Targowica przy ul. Japońskiej sąsiadowała z miejską betoniarnią.

W starej rzeźni miał być urządzony chlewik dla świń czekających na ubój. Z czasem drewniany budynek planowano wyburzyć, ale jakimś cudem przetrwał jeszcze ponad ćwierć wieku. Po drugiej wojnie światowej służył jako jeliciarnia.

Kupujcie lód

31 lipca 1931 r. rzeźnia rozpoczęła wytwarzanie lodu na sprzedaż (po 30 gr za taflę ważącą 16 kg). Lód do sklepów w Pabianicach i okolicy woził „służbowy” koń rzeźni, ciągnący czterokołowy wóz. Już wtedy kupców i sklepikarzy obowiązywał przepis sanitarny o konieczności używania sztucznego lodu do przechowywania artykułów spożywczych, które szybko się psują.

Aby zachęcić do kupowania tafli, lokalna gazeta wydrukowała artykuł o wyższości lodu sztucznego nad naturalnym. „Lód naturalny jest zanieczyszczony, gdyż pochodzi najczęściej z rzek, stawów, sadzawek, do których spływają nieczystości z miast (ekskrementy ludzi chorych, bakterie zaraźliwych chorób), w wodzie których znajdowano gnijące rośliny, trupy zwierząt i ludzi. Lód naturalny zawiera też chorobotwórcze ameby, które przy rozpuszczaniu się lodu zanieczyszczają stykające się z nim produkty spożywcze, dostając się do przewodu pokarmowego ludzi, wywołując choroby epidemiczne (tyfus, cholerę). Natomiast lód sztuczny z nowej rzeźni zapobiega powstawaniu i rozprzestrzenianiu się chorób epidemicznych w mieście”.

Okoliczni wędliniarze mogli wynająć w rzeźni klatkę (lodówkę) oświetlaną lampami elektrycznymi.

Chłodzona lodem klatka służyła do magazynowania mięsa, wędlin i jaj. Cenę najmu klatki Magistrat ustalił na 30 zł miesięcznie. Z tej oferty skorzystali wszyscy pabianiccy masarze.

Tydzień przed otwarciem rzeźni zarządzono próbny ubój bydła rogatego i nierogacizny. Szykowano już niewielki oddział uboju kur, gęsi i kaczek oraz wydzielony oddział rytualny (dla ortodoksyjnych Żydów). W tym ostatnim musiały być warunki do obrzędowego uboju (szechity). Ubój taki polega na poderżnięciu bydlęcego gardła jednym cięciem rzeźnickiego noża. Ze zwierzęcia, które w konwulsjach wierzga kopytami, musi wyciec krew. Tylko takie mięso wolno zjeść religijnemu Żydowi.

Uboju rytualnego mógł dokonywać wyłącznie rzezak (szojchet) - dorosły Żyd, uczony w Talmudzie, powszechnie znany z pobożności i przestrzegania zasad religijnych. Uprawnienia rzezaka nadawał mu rabin, gdy kandydat zdał egzamin teoretyczny oraz własnoręcznie dokonał trzech ubojów rytualnych bydła i drobiu w obecności doświadczonych rzezaków. Szojchet miał trzy noże: długi do bydła, średni do cieląt i krótki do drobiu. Musiał umieć je ostrzyć. Gdyby uśmiercił zwierzę nożem tępym lub wyszczerbionym, religijnemu Żydowi nie wolno byłoby spożywać mięsa (trefnego) z tego zwierzęcia. Podrzynając gardło byka czy cielęcia, szojchet szeptem odmawiał modlitwę.

-----------------------------

(Fragmenty monografii „Żwirki i Wigury 19, dawniej Japońska...”)