Mieszkający w Pabianicach Polacy głośno narzekali na sąsiadów: Niemców i Żydów (mniej na Rosjan). Jeden z czytelników „Gazety Świątecznej” napisał w 1882 roku list do redakcji, pełen żalu wobec „obcych”. Oto fragmenty tej korespondencji: „Mieszka tu mnóstwo Żydów i ludność katolicka, która składa się po większej części z robotników fabrycznych i rzemieślników. Jest też rolników trochę. Ludność ta żyje niezbyt moralnie – ale jakże inaczej być może, kiedy w naszej dzielnicy miasta jest aż czterdzieści karczm?

Sklepów chrześcijańskich w Pabianicach prawie nie ma. Bo i jakże mają być? Gdy chrześcijanin założy sklepik, tuż pod bokiem Żyd swój sklepik otwiera i sprzedaje towary taniej, niż tamten je w składach dostaje. Wszyscy więc idą do Żyda kupować, bo tam taniej – chrześcijanin zaś musi sklep zamykać. A dopiero wtedy Żyd podnosi cenę towarów i odbija za swoje straty poprzednie”.

Oberwało się także pabianickim Niemcom, o których czytelnik napisał: „Mieszka tu bardzo dużo Niemców, po większej części właścicieli fabryk i majstrów. Otóż ci Niemcy odłączyli się od polskiej ludności i mieszkają zupełnie osobno, w części zwanej Nowym Miastem. Ponieważ na polskim chlebie przyszli do majątku, więc się panoszą i nosy zadzierają. Pobudowali sobie piękne kamienice – i tak się urządzili, że do Starego Miasta wcale nie potrzebują zaglądać. Bo i po co? W ich dzielnicy jest apteka, poczta, u nich mieszkają dwaj doktorzy, którzy na ludność polską z góry patrzą, bo Niemcy im lepiej płacą.

Mają też Niemcy swój zwierzyniec, ogrody spacerowe, tylko dla siebie światło elektryczne i swój teatr.

A na Starym Mieście nie ma nic prawie. Z większych gmachów jest tylko kościół katolicki bardzo szczupły, tak, że się w nim parafianie pomieścić nie mogą, ratusz i kilka kamienic. Inne domy prawie wszystkie drewniane”.

 

Zaprzęg z 26 koni

26 koni przez półtora dnia i całą noc ciągnęło z Łodzi do Pabianic ogromny kocioł parowy – donosiły gazety z 3 maja 1896 roku. Ruch na „szosie pabianickiej” był wstrzymywany, konie zmieniano czterokrotnie, pojono jedenaście razy, co trzy godziny robiono przerwę na odpoczynek. Wreszcie późnym wieczorem kocioł dojechał do celu – fabryki Kruschego i Endera, gdzie służył do napędzania maszyn włókienniczych.

Niedługo potem fabryką Kruschego i Endera wstrząsnął potężny wybuch. Jak informował „Dziennik Łódzki” w relacji z Pabianic: „pękł używany do suszenia towarów bęben, nie pociągając za sobą groźniejszych skutków jedynie dlatego, że odleciała tylko dolna jego połowa. „Pęknię­cie to wywołało w mieście panikę, gdyż huk był olbrzymi” – dodała prasa.

 Jednak głównymi informacjami znad Dobrzynki były bankructwa drobnych fabrykantów, zwłaszcza właścicieli niedużych przędzalni i tkalni.

„Bankrutują przeważnie Żydzi, jeden za drugim” – podała gazeta „Tydzień”. „Już czterech ogłosiło upadłość, a niebawem pójdą ich śladem inni. Ogólna suma bankructw dosięgnie prawdopodobnie 400 tysięcy rubli. Przyczyną jest brak kapitału obrotowego; wszyscy bowiem bankruci pozakładali fabryki z pomocą kredytu i prowadzili je na kredyt. A tu jeden, drugi protest i katastrofa gotowa”.

 

Kto zapłaci za pogrzeb

W kwietniu 1888 roku „Dziennik Łódzki” sprawdzał, jak pabianiccy fabrykanci dbają o pracowników. Fabryka wyrobów wełnianych Barucha, zatrudniająca 308 robotników, miała kasę chorych, do której każdy pracownik wpłacał 5 kopiejek tygodniowo. Gwarantowało to pomoc lekarską, wypłatę połowy dziennej płacy w razie choroby oraz 12 rubli na koszty pogrzebu.

Zatrudniająca 611 robotników fabryka wyrobów wełnianych Kindlera nie obciążała pracowników kosztami pomocy lekarskiej. „Opłaca to p. Kindler z własnej kieszeni, co go kosztuje około 700 rubli rocznie” – pisał „Dziennik”. „Do kasy chorych robotnicy wnoszą po 5 kopiejek tygodniowo, z czego otrzymują pół płacy dziennej w razie choroby oraz 12 rubli na koszty pogrzebu”.

U Kruschego i Endera, gdzie zatrudniano 276 robotników, było podobnie. Dodatkowo fabryka utrzymywała szpital dla robotników – z 15 łóżkami, co właścicieli kosztowało 3 tysiące rubli rocznie. Przy zakładzie zbudowano 12 domów dla 48 rodzin robotniczych. Za dwupokojowe mieszkanie z ogrodem robotnik płacił rocznie 25 rubli”.

Z kolei w papierni Saengera, gdzie pracowało 151 robotników, za pomoc lekarską dla chorych robotników płacił właściciel (220 rubli rocznie).

W znacznie gorszych warunkach żyli drobni wyrobnicy i bezrobotni. Według prasy wielu z nich szykowało się do zamorskiej podróży „za chlebem” – do Brazylii. „Dziennik” pisał o tym tak: „Tegoroczne mrozy pozabierały u większości biedniejszych wyrobników resztę grosiwa na opał, pozbawiając ich środków do egzystencji. W związku z tą nędzą jest tłumne przygotowywanie się do wiosennej podróży do Brazylii. Biedni ludziska idą na niechybną zgubę, a nie ma możności wyperswadowania im tego desperackiego kroku. W wielu parafiach duchowieństwo próbuje wpływać na rozfanatyzowane tłumy. Sądzić należy, że w istocie przemowa kapłana niejednego z wybierających się do Brazylii może zatrzymać w kraju. Lecz czy zatrzyma?”.

 

Będzie nowy hotel

20 marca 1892 roku najważniejszą wiadomością z Pabianic były przymiarki do budowy hotelu na Starym Mieście. „Dziennik” pisał, że „dwóch Żydków tutejszych (jeden furman, drugi szewc), dorobiwszy się znacznego kapitału, kupiło sobie przy ulicy Warszawskiej obszerny plac, na którym z wiosną stawiać będą wspaniały gmach hotelowy. Plan już został przedstawiony do zatwierdzenia władzy. Przybędzie nam więc drugi hotel, który jest konieczny, gdyż wielu przybywających tu kupców, z braku odpowiedniego pomieszczenia, odjeż­dża na nocleg do Łodzi, powracając znowu do nas nad ranem”.

Wiadomością numer dwa było skandaliczne ociąganie się z naprawą dachu na kościele św. Mateusza, uszkodzonego przez wichurę.

„Dziennik” wzywał władze Pabianic, by czym prędzej załatały dziurę, gdyż „koszt naprawy obecnie wyniósłby może kilkadziesiąt rubli zaledwie; gdy zaś zaczną się deszcze i zawieruchy wiosenne i zgnije belkowanie - koszt naprawy wyniesie kilkaset rubli”.