„Urzędnik p. Gallus zapomniał o całym świecie, gdy poczuł w portfelu 15 tysięcy złotych. Udało się go znaleźć dopiero w jednej z warszawskich restauracji, gdzie beztrosko spędzał czas hulając w towarzystwie sympatycznych warszawianek” – w styczniu 1928 roku doniósł dziennik „Ilustrowana Republika”. Wydelegowani z Pabianic policjanci znaleźli w teczce urzędnika 14 tysięcy 100 złotych. Były to miejskie pieniądze na wypłaty dla pracowników ratusza. Resztę beztroski Piotr Gallus przepił, przejadł i przetańczył w zaledwie trzy dni.

Zanim rozbawionego urzędnika aresztowano, Gallus był w referentem w pabianickim magistracie i prezesem związku zawodowego pracowników samorządowych. To jemu prezydent miasta - Władysław Gacki, powierzył misję odebrania z warszawskiego banku PKO 15 tysięcy zł (równowartość trzech samochodów osobowych). Pieniądze te przeznaczono na wypłaty trzynastych pensji. Gallus zabrał z magistratu solidną skórzaną teczkę na gotówkę, spakował koszulę i wsiadł do pociągu.

„Tymczasem minął dzień, drugi i trzeci, a urzędnicy miejscy swych pensji nie otrzymali” – pisał dziennik „Hasło Łódzkie”.

„Wobec czego zwrócili się do prezydenta Pabianic z pytaniem, gdzie są ich pieniądze”. Zaniepokojony prezydent Gacki natychmiast przekazał sprawę urzędowi śledczemu, który wydelegował do Warszawy policyjnego wywiadowcę w randze przodownika. Nazajutrz późnym wieczorem bystry wywiadowca znalazł Gallusa w stołecznej knajpie. Urzędnik był w szampańskim nastroju, otoczony urodziwymi kobietami. Prasa pisała: „Okazało się, że urzędnik Gallus podjął należne magistratowi pieniądze, lecz nie miał zamiaru wracać do Pabianic, przedkładając uciechy stolicy na szarzyznę miasteczka koło Łodzi. 900 zł Gallus zdążył przehulać w towarzystwie sympatycznych warszawianek”. Urzędnika aresztowano.

Tymczasem krewni Gallusa przynieśli do magistratu (Zamku) brakujące 900 zł. Wręczyli je prezydentowi Gackiemu, błagając, by okazał litość i nie wyrzucał referenta z pracy. Krewni uprosili też, by Gacki „zamiótł aferę pod dywan”. W rezultacie prezydent jedynie zawiesił Piotra Gallusa w obowiązkach i wytoczył mu dyscyplinarkę za samowolne przedłużenie delegacji służbowej do Warszawy. Jeszcze tego samego dnia prezydent Gacki rozesłał sprostowanie do redakcji wszystkich gazet, które opisały wyczyny wesołego urzędnika Gallusa.

Zażądał m.in. podania informacji, iż referent Gallus co do grosza rozliczył się z kasą miejską

„Ze sprostowana p. Gackiego wynika, iż Gallus, urzędnik magistratu pabianickiego, nie popełnił żadnej malwersacji i w ogóle jest niewinny. Mimo to prezydent zawiesił go w urzędowaniu i wytoczył mu dochodzenia dyscyplinarne. A my posiadamy dowody na to, że po balującego Gallusa wyprawiał się do Warszawy przodownik policji pabianickiej na skutek doniesień z magistratu m. Pabianic” - dworowała sobie „Ilustrowana Republika”, 21 stycznia 1928 r. Ostatecznie urzędnik Piotr Gallus ocalał - nie stracił posady w magistracie.

 

Gdzie jest fura kasy?

 Kilka miesięcy później przed sadem musiał stanąć kolejny wysoki urzędnik magistratu – ławnik Józef Pluskowski, piłsudczyk i członek Rady Naczelnej Polskiej Partii Socjalistycznej. Prokurator oskarżał 34-letniego Pluskowskiego o zdefraudowanie miejskich pieniędzy przeznaczonych na wypłaty zapomóg dla bezrobotnych pabianiczan i inwalidów. Chodziło o około 17 tysięcy złotych, które ławnik miał roztrwonić podczas licznych rozjazdów służbowych po Polsce.

Aresztowanie Pluskowskiego poprzedziła seria afer finansowych i obyczajowych w magistracie, skutkiem czego radni miejscy odprawili prezydenta Jana Jankowskiego (dostał wotum nieufności).

Mimo to wciąż wybuchały kolejne skandale. Prasa pisała: „Olbrzymie wyrażenie wywołało aresztowanie ławnika wydziału oświaty, kultury i zdrowotności Pabianic, Józefa Pluskowskiego pod zarzutem nadużyć. Afera ta spowodowała rozbicie większości w Radzie Miejskiej Pabianic, rozwiązanie magistratu i mianowanie komisarza rządowego”.

Pluskowski był urzędnikiem starannie wykształconym (ukończył uniwersytet w Petersburgu). Znał języki obce: rosyjski, niemiecki i francuski. W magistracie nadzorował miejski szpital, kinematograf, przytułek. Miał też obowiązek częstego jeżdżenia do Warszawy po pieniądze z Ministerstwa Opieki Społecznej na zapomogi dla pabianiczan ubogich i pokrzywdzonych przez los. Podczas tych wyjazdów szastał pieniędzmi na własne wydatki. Prasa pisała: „W Pabianicach krążyły wersje, że Pluskowski żyje ponad stan i nie liczy się z wydatkami w swej działalności. Staje w najlepszych hotelach, wyprawia bankiety”.

Sprowadzony nad Dobrzynką kontroler wojewódzki potwierdził część zarzutów wobec ławnika. Prasa pisała: „Inspektor wojewódzki, p. Kozłowski, który przeprowadzał lustrację gospodarstwa miejskiego stwierdził, że Pluskowski stale pożyczał pieniądze od urzędników, którzy z tego powodu nie mogli w terminie wpłacać do kasy miejskiej. Kasjer miejski, nie mając wpływów gotówkowych, nie mógł prowadzić księgowości. Rewizja kasy ustaliła, że Pluskowski nie mógł się wyliczyć z 10.000 złotych pobranych w latach 1925-1926.

Zorientowawszy się, że wszystko zostało wykryte, Pluskowski zwrócił się do prezydenta, by ze sprawy nie robił użytku, grożąc samobójstwem. Ławnik przyrzekł brakującą kwotę pokryć. Jeszcze tego dnia wystawił weksle, które na jego prośbę żyrował prezydent”.

 

Aresztowanie ławnika

Ponieważ ławnik nie wywiązał się z obietnicy, oddając do kasy miejskiej zaledwie 3 tysiące złotych, sprawą zajął się prokurator. Niebawem Józefa Pluskowskiego aresztowano z oskarżenia o przywłaszczenie 10 tysięcy złotych.

W maju 1928 r. sądowy proces ławnika chciały obejrzeć tłumy gapiów. Do sali wpuszczono niespełna sto osób – głównie urzędników magistratu. Proces relacjonował dziennik „Ilustrowana Republika”, pisząc: „Oskarżony do winy się nie przyznał, składając obszerne wyjaśnienia co do gospodarki samorządowej w Pabianicach. Pierwszy spośród świadków zeznania składał Kazimierz Staszewski, który na pytanie prokuratora wyjaśniał, że oskarżony prowadził wystawny tryb życia, miał kochankę i jeździł do Warszawy. Z kolei świadek Piotr Gallus, sekretarz magistratu, opowiadał, iż władzę w samorządzie Pabianic sprawuje nie prezydent, lecz ławnik Pluskowski, a pozostałe osoby urzędowe były pod jego wpływem. Kontroli ksiąg w magistracie nie prowadzono”.

Prokurator Kawczak domagał się surowej kary dla ławnika, który – jak stwierdził - uważał magistrat za główne źródło swego dochodu, otrzymując pobory znacznie wyższe od ustawowych.

Obrońcy prosili o uniewinnienie klienta. „Ilustrowana Republika” pisała: „Oskarżony Pluskowski podnosi się z ławki i zalewając się łzami mówi drżącym głosem: Proszę Wysoki Sąd, by mi pozwolił powrócić do życia normalnego. Przeszedłem straszne cierpienia moralne. Proszę o uniewinnienie. Po dwugodzinnej naradzie sąd wydał wyrok skazujący Pluskowskiego na rok więzienia”.

Karę 4 miesięcy pozbawienia wolności dostał kasjer wydziału w magistracie – Niedzielski, a urzędnik Stankiewicz - 3 miesiące. Niedługo potem Sąd Apelacyjny wszystkich ich uniewinnił.