„Banda zbójów napadła w niedzielę 1 marca na plebanię w Dobroniu, wsi leżącej między Łaskiem a Pabianicami w guberni piotrkowskiej. Łotrzy potruli psy, pootwierali tylne bramy i oknem wleźli do pokoju. Draby znęcały się nad gospodynią i dwiema służącymi, grożąc im rewolwerami i domagając się wydania co kosztowniejszych rzeczy” – pisała „Gazeta Świąteczna” z marca 1906 roku.

Proboszcza parafii św. Wojciecha na plebanii nie było. Pół godziny wcześniej ksiądz Marcjan Włostowski pojechał kolaską do umierającego parafianina. Powoził parobek. „Nie było zatem w domu nikogo, kto by mógł stawić opór łotrom” – relacjonowała „Gazeta”. Gdy bandyci plądrowali plebanię, młodsza służąca wymknęła się do ogrodu. Stamtąd wydostała się na wiejską drogę i pobiegła do najbliższej chałupy – po pomoc. „Ktoś dopadł do kościelnych dzwonów i począł dzwonić. Na gromki głos dzwonów ludzie poczęli biec w stronę kościoła” – pisała „Świąteczna”.

Złodzieje (było ich czterech lub pięciu) wystraszyli się. Porzucili szafy, przestali grzebać w komódkach i księżowskiej piwniczce.

„Widząc, że nic nie wskórają, uciekli zaniechawszy rabunku. Kilku parafian nadbiegających drogą od szosy natknęło się na rabusiów, którzy właśnie w tę stronę uciekali” – kontynuowała „Gazeta”. Parafianie spytali nieznajomych: „Coście za jedni?”. Wtedy nieznajomi sięgnęli po rewolwery. Padły strzały, po których chłopi odstąpili bandytów i rozpierzchli się po polach. Jedna kula ciężko zraniła syna włościanina Leona Adamka. „Biedny chłopak leczy się obecnie w mieście Łasku w szpitalu. „Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie” – zakończyła „Gazeta Świąteczna”.

Według raportu łaskiej straży ziemskiej, z plebanii św. Wojciecha skradziono trochę „luźnego grosza” oraz dwa ruble w złocie, złoty medalik z Matką Boską, pęto kiełbasy i kilka łokci jedwabnego sukna. W trzech bandytach włościanie rozpoznali mieszkańców Pabianic – szajkę ze Starego Miasta.

 

Skok na gminną  kasę

Niespełna trzy miesiące później złoczyńcy znów zawitali do Dobronia. Tym razem było ich znacznie więcej - dwudziestu. „W piątek 25 maja godzinę przed północą stróże nocni, pilnujący urzędu gminy wymysłowskiej w Dobroniu spostrzegli około 10 ludzi. Ludzie ci wyszli z podwórza od wójta i skierowali się wprost do urzędu. Stróże obawiali się zaczepić taką gromadę, więc zbudzili kilku gospodarzy we wsi i poszli do wójta dowiedzieć się, kto to tam był” – relacjonowała „Gazeta Świąteczna”. „Wójta w domu nie było, zaś jego żona opowiedziała, że przed chwilą weszło do izby jakichś sześciu panów, mówiąc, że są z powiatu i że mają coś pilnego do wójta. Przybysze nie chcieli uwierzyć, że wójta nie ma. Szukali wójta, świecąc sobie po kątach izby, aż w końcu zażądali klucza od kasy ogniotrwałej. Wójtowa o kluczu nic nie wiedziała, więc nieznajomi poszli z niczym”.

Domownicy i nocni stróże domyślili się, że to napad. Czym prędzej zbudzili sąsiadów, chwycili za siekiery i widły. Wkrótce gromada obrońców gminy liczyła ze czterdziestu chłopa. Napastników doliczono się dwudziestu. Wszyscy mieli rewolwery, niektórzy także siekiery. Stali naprzeciwko siebie, jak rewolwerowcy w westernie.

Bandyci zagrozili chłopom, że będą strzelać. I że strzelają celnie. „Do kancelarii gminy wleźli oknem, a gdy pisarz zamknął się w dalszych pokojach, wywalili kilkoro drzwi, dostali się do środka i grożąc rewolwerami, zażądali wydania pieniędzy gminnych oraz książeczek paszportowych i pieczęci” – pisała „Gazeta”. Blankiety paszportów i carskie pieczątki były im potrzebne do fałszowania dokumentów dla zbiegów.

„Dowiedziawszy się, że wszystko to jest zamknięte w żelaznej kasie ogniotrwałej, bandyci podłożyli pod nią nabój dynamitowy i zapalili go. Od huku wszystkie szyby w oknach wyleciały, ale kasa była nienaruszona” – pisała prasa. „Inni napastnicy tymczasem strzegli domu wokoło. Po chwili bandyci plądrujący kancelarię odpalili drugi nabój pod kasą. Tym razem wybuch uchylił drzwi kasy. Bandyci chwycili, co się dało, porzucili jeszcze jedną paczkę dynamitu i uciekli. Ich tropem pobiegli chłopi z widłami. Ale zapału wystarczyło chłopom na kilkaset metrów ryzykownej pogoni w ciemnościach.

 

Pościg

Krzyki we wsi, a potem wybuch usłyszał kościelny stróż. To on pognał do plebanii, by zawiadomić proboszcza. U księdza Marcjana Włostowskiego bawił akurat naczelnik straży ziemskiej (odpowiednik policji) z Łasku – kapitan Miaczkow. „Dowiedziawszy się, co zaszło, Miaczkow pojechał do odległego o 6 wiorst Łasku, by stamtąd przez telefon zawiadomić o napadzie władze wojskowo w Pabianicach. Sam zaś na czele paru Kozaków wyruszył tropem bandytów”- pisał gubernialny dziennik „Rozwój” z 30 maja 1906 roku. Z Pabianic przysłano do Dobronia rosyjskich żołnierzy na koniach.

Obława była częściowo udana. „Tropieni z dwóch stron złoczyńcy zostali ujęci nad ranem przez żołnierzy, wśród pól w pobliżu Pabianic, dokąd po napadzie wracali” – pisał „Rozwój” z 30 maja 1906 roku. „Złoczyńców schwytano sześciu. Byli mocno uszargani. Nie umieli wytłumaczyć, gdzie przebywali nocą. Przywieziono ich do Dobronia”.

W śledztwie ustalono, że schwytani są – jak napisano w protokole – „robotnikami fabrycznymi z Pabianie, pozostającymi bez zarobku z braku pracy”. Byli to: Józef Stańczyk, 20 lat, z Pabianic, Józef Drobniewski, 26 lat, ze wsi Karczmy w gminie Bujny, Józef Siekierski, 21 lat, z Rokitnika w gminie Łask, Bolesław Żabicki, 23 lata, z gminy Łękawa, Stanisław Kałużny, 32 lata, z Pabianic; Adam Struliński, 30 lat, z Zofiówki w gminie Dłutów. Dziennik „Rozwój” pisał: „Przyprowadzono ich do Dobrania, gdzie zostali poznani, jako sprawcy zamachu na kasę gminną. Osadzono ich w areszcie miejscowym. Jednocześnie wdrożono śledztwo”.

Wyroki były surowe: od trzech do piętnastu lat ciężkiego więzienia. W śledztwie pojawił się wątek udziału w napadzie 23-letniego tkacza z Pabianic Narcyza Gryzla – bojówkarza Polskiej Partii Socjalistycznej. Nikt jednak Gryzla nie wydał. Młody bojówkarz (dziś patron ulicy na Bugaju) zginął rok później z rozkazu policmajstra Jonina.