29 listopada 1947 roku po południu drogą z Pabianic do Bełchatowa miał jechać samochód pocztowy z pieniędzmi. Cennego ładunku będzie strzegło tylko dwóch konwojentów z pistoletami. Taką wiadomość dostał od swych tajnych informatorów dowódca oddziału Konspiracyjnego Wojska Polskiego, 24-letni Ludwik Danielak, pseudonim „Szatan” (także „Bojar”). Dowódca „wyklętych” potrzebował pieniędzy na zimowe zaopatrzenie swego oddziału i zakup amunicji. Postanowił urządzić zasadzkę i zarekwirować gotówkę wiezioną autem pocztowym.

Dwunastoosobowy oddział „Szatana” wymaszerował na akcję z bunkra zbudowanego w gęstym lesie Wydryna. Przy drodze za Drużbicami, w pobliżu wsi Kałduny, partyzanci ukryli się za drzewami. Tutaj czekali na wżz pocztowy. Godzinę później szosą od Pabianic nadjeżdżał stary autobus. „Szatan” wydał rozkaz zatrzymania go. Był to autobus bełchatowskich Zakładów Przemysłu Bawełnianego, wiozący pracowników fabryki z uroczystości (wręczenia sztandaru) w jednej z pabianickich tkalni. Wśród delegatów na uroczystość jechał 34-letni dyrektor fabryki, Leonard Glapiński.

Gdy „leśni” rewidowali zatrzymanych, któryś z nich rozpoznał Glapińskiego.

W kieszeniach płaszcza dyrektora podoficer znalazł pistolet oraz legitymacje Polskiej Partii Robotniczej i Miejskiej Rady Narodowej w Bełchatowie. „Szatan” kazał zabrać Glapińskiemu broń i wychłostać go na oczach pracowników fabryki, bo taką karę zwykł wymierzać komunistom. Glapiński usłyszał, że ma się rozebrać. Podobna kara czekała Ludwika Michalskiego – także pasażera fabrycznego autobusu Partyzanci podejrzewali go o donoszenie ubekom. Skazani na chłostę sami musieli uciąć młode brzózki i wystrugać z nich rózgi.

Kilka minut później huknęła seria z pistoletu maszynowego. Kule trafiły w plecy rozebranego do koszuli Glapińskiego. Dyrektor padł martwy. Dlaczego tak się stało? Do dziś nie wyjaśniono tego. Jedna z wersji głosi, że Glapiński próbował uciekać i dlatego zginął. Milena Bykowska z Instytutu Pamięci Narodowej pisze, że „Glapińskiemu kazano zostać w zagajniku i nie ruszać się z miejsca aż do czasu, gdy żołnierze odejdą. Dyrektor nie dostosował się do polecenia, zaczął uciekać i wówczas został zastrzelony”.

Nie zgadza się z tym bełchatowianim Wiktor Cybulski, któremu oddział „Szatana” zamordował ojca: „To bzdura!” – twierdzi Cybulski. „Dyrektor Glapiński nie mógł uciekać, bo zanim go zabili, połamali mu nogi”. Dla mnie Danielak był zbirem i bandytą. Zamordował wielu niewinnych ludzi”.

Druga wersja zdarzeń przy szosie podaje, że partyzanci wykonali na Glapińskim wyrok śmierci za rzekome malwersacje w Bełchatowie – sprzedanie „na lewo” znacznej części zimowego przydziału węglowa dla mieszkańców miasta.

Trzy dni po zastrzeleniu dyrektora, 2 grudnia 1947 roku, w gazetach „Głos Robotniczy” i „Kurier Popularny” wydrukowano nekrologi następującej treści: „Leonard Glapiński – dyrektor naczelny Państwowych zakładów Przemysłu Bawełnianego w Bełchatowie, padł na posterunku pracy zamordowany przez bandytów, przeżywszy lat 34”. Nekrologi podpisała żona dyrektora – Bronisława oraz Centralny Zarząd Przemysłu Włókienniczego.

Glapiński miał katolicki pogrzeb. Spoczął na bełchatowskim cmentarzu. Przy drodze do tego miasta – tam, gdzie polała się krew dyrektora, stanął symboliczny drewniany krzyż. 1 maja 1948 roku prezydent Bolesław Bierut pośmiertnie udekorował Danielaka Złotym Krzyżem Zasługi.

Jedna z ulic Bełchatowa do zimy 1990 roku nosiła nazwę „Leonarda Glapińskiego”.

 

Z tkacza dyrektor

Zanim Leonard Glapiński został dyrektorem państwowej fabryki, pracował w pabianickiej firmie Kruschego i Endera. Urodzony 20 lutego 1913 roku w naszym mieście, jako 13-letnie pacholę został pomocnikiem w oddziale przewijaniu przędzy. Pracował po 11 godzin dziennie. Gdy ukończył 18 lat, zdał egzamin z tkactwa. W okresie międzywojennym działał w Polskiej Partii Robotniczej. Podczas hitlerowskiej okupacji ukrywał się. Schwytany przez gestapo w  1944 roku, ciężko pobity i głodzony, został wysłany do obozu koncentracyjnego Gross Rosen. W maju 1945 roku po oswobodzeniu więźniów przez Sowietów, Glapiński dotarł do Bełchatowa i zamieszkał w domu przy ulicy Kościuszki 13. Wstąpił do stalinowskiej Polskiej Partii Robotniczej. Wkrótce wybrano go przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej.

Przez ponad rok pracował przy uruchamianiu 17 pożydowskich tkalni, przyłączonych do państwowych Zakładów Przemysłu Bawełnianego.

Choć nie miał nawet średniego wykształcenia, w lutym 1946 roku towarzysz Leonard Glapiński objął stanowisko dyrektora tych zakładów. Takich jak on – „zdrajców i sprzedawczyków”, tropiło antykomunistyczne podziemie. Komendant Konspiracyjnego Wojska Polskiego – kapitan Stanisław Sojczyński („Warszyc”) rozkazywał: „Psuj maszyny w fabryce, rabuj spółdzielnie i kasy kolejowe. Nękaj i męcz. Bij i zabijaj: młodych i starych, mężczyzn i kobiety, sługusów żydokomuny”.

Przy drodze do Bełchatowa, gdzie zginął Glapiński, w 1975 roku stanął nieduży obelisk z tabliczką: „W tym miejscu 29 listopada 1947 został bestialsko zamordowany przez reakcyjne podziemie tow. Leonard Glapiński”. Wiosną 1990 roku tabliczka zniknęła. W grudniu tego samego roku radni miejscy przemianowali ulice Glapińskiego na Janusza Groszkowskiego.

 

Śladami „Szatana”

Ludwik Danielak - dowódca oddziału, który zastrzelił Glapińskiego, był jednym z najdłużej ukrywających się żołnierzy podziemia antykomunistycznego. Historycy doliczyli się 20 wyroków śmierci wykonanych przez oddział „Szatana” na funkcjonariuszach Urzędu Bezpieczeństwa, milicji i donosicielach. Partyzanci Danielaka dokonali blisko 50 ataków na posterunki Milicji Obywatelskiej, urzędy gmin, rolnicze spółdzielnie produkcyjne, młyny i magazyny żywności.

Pochodzący ze wsi Stradzew Ludwik Danielak (rocznik 1923) podczas hitlerowskiej okupacji był parobkiem w niemieckim majątku. W 1945 roku dostał powołanie do Ludowego Wojska Polskiego. Z pułku artylerii uciekł jednak do lasu (zabrał broń) i wstąpił do oddziału KWP. Gdy wiosną 1947 roku ogłoszono amnestię, Danielak ujawnił się, przyznał do dezercji oraz czterech zabójstw przedstawicieli nowych władz kraju. Niedługo potem wrócił do konspiracji.

Ubecy schwytali „Szatana” dopiero w marcu 1954 roku w mieszkaniu przy ulicy Lutomierskiej 36 w Łodzi.

Jesienią Danielak stanął przed sądem, oskarżony o kilkanaście morderstw i sienie terroru wśród ludności. Prokurator wojskowy - Ryszard  Jakubiec, określił go jako „syna bogatego gospodarza, któremu nie podobały się założenia ustroju demokracji ludowej z przyczyn wypływających z jego przynależności klasowej”.

Sąd (pod przewodnictwem sędziego Zygmunta Depczyńskiego) skazał Danielaka na sześciokrotną karę śmierci. Wyrok wykonano 5 sierpnia 1955 roku w więzieniu przy ul. Sterlinga w Łodzi. Do dziś nie wiadomo, gdzie straconego pochowano.

38 lat później, w październiku 1993 roku, Sąd Wojewódzki w Łodzi przyznał wdowie i synowi Ludwika Danielaka odszkodowanie od Skarbu Państwa za niesłuszne skazanie „Szatana”. Mimo to starosta bełchatowski - Szczepan Chrzęst, odmówił w 2014 roku nadania Danielakowi tytułu Zasłużony dla Powiatu Bełchatowskiego – o co wnioskowało lokalne stowarzyszenie. Jak starosta uzasadnił tę decyzję? „Pragnę zauważyć, że powojenna działalność Ludwika Danielaka na terenie, który obecnie znajduje się w granicach naszego powiatu, jest różnie oceniana przez historyków i miejscową ludność. W związku z tym jednoznaczna ocena postawy moralnej śp. Ludwika Danielaka na chwilę obecną jest niemożliwa”.