„Żądamy zwolnienia z pracy żon urzędników, nauczycieli, kolejarzy, pocztowców!” – nawoływały także związki zawodowe. Działo się to w czasach, gdy panował kryzys gospodarczy i szalało bezrobocie. „Z rozmaitych instytucji w Pabianicach zwolniono ostatnio kilkudziesięciu pracowników umysłowych. Podkomitet do Spraw Bezrobocia wydaje niepracującej inteligencji około 200 obiadów dziennie” – w 1933 roku pisał dwutygodnik „Prawda Pabjanicka”. „Większa część bezrobotnych okryta jest już łachmanami. Tymczasem w urzędach na terenie Pabianic, a zwłaszcza w Kasie Chorych i Magistracie, często pracują mąż z żoną. Niektórzy z nich mają łącznej pensji od 500 do 800 zł miesięcznie”.

Apetyt na pieniądze pracujących kobiet był ogromny.

Ale mężatki nie chciały zrezygnować z posad. „Przez zwolnienie mężatek, w samych tylko Pabianicach mogłoby dostać pracę 30 bezrobotnych pracowników umysłowych, znajdujących się wraz z rodzinami w skrajnej nędzy” – pisała prasa. „Miejsce kobiet jest w kuchni i przy dzieciach!”.

Nie pomagały ani prośby, ani groźby. „Apelowaliśmy do uczuć mężatek i ich mężów, wskazując na gehennę bezrobotnych, którzy też są ludźmi mającymi prawo do życia” – oburzała się „Prawda Pabjanicka”, organ zwolenników wyrzucania kobiet z pracy. „Nasze apele nic nie dały. Nie odniosła rezultatu także interwencja w Urzędzie Wojewódzkim, a nawet Ministerstwie Pracy, odnośnie zwolnienia mężatek. Zapowiadamy więc walkę aż do zwycięstwa”. Gazecie wtórował Komitet Bezrobotnych Pracowników Umysłowych w Pabianicach, który wystosował odezwę do mieszkańców: „W imię sprawiedliwości społecznej żądamy bezzwłocznego zwolnienia z pracy także panienek, których rodzice są dobrze sytuowani”.

 

Gdzie indziej już zwalniają

Prasa regularnie informowała, gdzie mężatki i panny już są pozbawiane pracy. „W Łodzi zwolniono 140 kobiet z Ubezpieczalni Społecznej” – doniósł „Orędownik”. „Magistrat w Białymstoku zwolnił mężatki, tak samo bank PKO” – pisała „Republika”. „Ministerstwo Kolei wymówiło pracę mężatkom” – podało „Echo”. Pisano, że w Niemczech i Włoszech pracujące mężatki już pakują manatki. W Rumunii na wieść o zamiarze zwolnień mężatek z państwowych posad, kobiety zastrajkowały. „Wolą żyć w konkubinacie niż małżeństwie” - pisał tygodnik „Praca”.

Tymczasem w Pabianicach mężatki i panny ani myślały rezygnować z posad. Nie miały zamiaru spędzać życia w kuchni.

„Może coś z tym zrobi komisarz Jabłoński z Magistratu i dyrektor Goliński z Kasy Chorych, gdzie wciąż panoszą się żony urzędników!” – grzmiała „Prawda”.

Gazeta zarzuciła kobietom, że bezczelnie okupują posady… bohaterów narodowych. Pisała: „W latach 1918 - 1920 młodzież pabianicka wyruszyła gremialnie bronić granic Ojczyzny. Bez wahania rzuciła rodziny i posady, gdyż wołał ją święty obowiązek. W pracy mężczyzn zastąpiły kobiety. Tak musiało się stać! Ale po wojnie, po znojach i trudach wojennych ci, co wrócili żywi, już nie mieli pracy. W wielu wypadkach nie pracują do dziś. Panie mężatki, spełnijcie swój obowiązek szlachetnych obywatelek! Zróbcie miejsca głodnym i znękanym bezrobotnym. Panowie mężowie, nakłońcie żony do dobrowolnego opuszczenia posad, spełniając swój obywatelski obowiązek!”.

Kobiet nikt nie słuchał.

„Dlaczego miałabym rezygnować z posady w szkole, skoro aby ją otrzymać, uczyłam się piętnaście lat, kończąc m.in. Uniwersytet we Francji?” – w liście do redakcji pytała pabianicka nauczycielka. Odpowiedzi się nie doczekała.

 

Spis kobiet bezdusznych

Mężatki i panny trwające na swych stanowiskach nazywano „kobietami bezdusznymi”. W maju 1933 roku poirytowana „Prawda” pisała: „Ponieważ wołania nasze były rzucaniem grochu o ścianę, zmuszeni jesteśmy zaostrzyć kampanię, podając do publicznej wiadomości nazwiska tych, którzy są nieczuli na niedolę bliźnich. Przez kilka kolejnych miesięcy gazeta drukowała nazwiska kobiet, które – jej zdaniem - powinny być wyrzucone z pracy. Ujawniała też zarobki pracujących żon i mężów. „Urzędniczka Magistratu, p. Dąbrowska, pobiera pensję około 200 zł (jej mąż jest urzędnikiem Magistratu z pensją 200 zł). Trzeba dodać, że p. Dąbrowski jest rodzonym bratem ławnika Brunona Dąbrowskiego” – donosiła „Prawda”.

W kolejnych odcinkach „spisu kobiet bezdusznych” napiętnowano prawie 30 urzędniczek i nauczycielek.

„Prawda” donosiła: „Maszynistka Kasy Chorych, p. Julia Gertnerowa, pensja 300 zł (mąż, p. Edward Gertner pracuje również w Kasie Chorych, jako kierownik biura apteki, pensja 400 zł). Urzędniczka, p. Jochymek, pensja 200 zł (mąż jest urzędnikiem kolejowym na stanowisku zastępcy zawiadowcy stacji, pensja 160 zł). Urzędniczka Rzeźni Miejskiej, panna Gallusówna, pensja 100 zł (ojciec jest kierownikiem biur magistrackich, pensja 600 zł). Warto dodać, że Gallusówna, według jej oświadczenia w miejscu publicznym, swą pensję zużywa na stroje. Nauczycielka szkoły powszechnej, p. Staszewska, pensja 200 zł (mąż - kierownik szkoły, pensja 300 zł). Nauczycielka, p. Sieradzka, pensja 200 zł (mąż - pracownik fabryki R. Kindler). Sieradzy są właścicielami 3-piętrowego gmachu przy ul. Nowy Świat)”.

To tylko niektóre z donosów.

Mimo to piętnowane kobiety trzymały się dzielnie. Z pracy zrezygnowało zaledwie kilka. Pod naciskiem bezrobotnych władze Pabianic odprawiły z Magistratu tylko trzy urzędniczki – wszystkie w wieku emerytalnym. Rok później bezrobotni doliczyli się w Pabianicach stu stanowisk zajmowanych przez emerytów. „Niech emeryci pracują za darmo albo oddadzą swe pensje głodującym” – żądali.