Trzy osoby zwęglone, trzynaście osób lżej porażonych przez piorun”, „Szalona burza przeszła nad Tatrami” – 16 sierpnia 1937 roku donosiły gazety. Wśród zabitych na miejscu był 41-letni Leopold Schönvogt, właściciel mechanicznej tkalni przy ulicy Sienkiewicza w Pabianicach. Wśród ciężko porażonych piorunem był jego brat, doktor medycyny Eugeniusz Schlönvogt, wybitny epidemiolog, naukowiec, asystent na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.

Jak to się stało? Mieszkający i pracujący w Krakowie doktor Eugeniusz Schlönvogt na wakacje zaprosił do siebie brata z Pabianic, kawalera. Eugeniusz był absolwentem Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Leczył pacjentów oddziału chorób zakaźnych szpitala im. św. Łazarza. Prowadził też badania naukowe w pracowni prof. Józefa Konrada Kostrzewskiego i uczył studentów.

Zaproszony przez brata przemysłowiec Leopold Schönvogt dał pracownikom urlopy, zamknął fabryczkę w Pabianicach i z ochotą pojechał do Krakowa. Brat pokazał mu miasto i zorganizował kilkudniowy wypad w Tatry. Zatrzymali się w Zakopanem, gdzie wynajęli pokoje. 15 sierpnia rano wyruszyli na szczyt Giewontu. Mieli góralskich przewodników: 42-letniego Jana Mroza, syna słynnego podhalańskiego dudziarza, i Kazika Banię, 18-letniego sprzedawcę ciastek z Zakopanego.

Tragiczna wyprawa

Bracia bardzo chcieli obejrzeć Tatry z Giewontu (1.894 m) i podziwiać 15-metrowy stalowy krzyż postawiony tam w 1901 roku. Starszy z przewodników opowiadał im, jak ów ciężki krzyż (1.819 kg) w 400 kawałkach górale mozolnie wnosili na Giewont, na swych plecach. Jak wtaszczyli także 400 kg cementu i 200 płóciennych konewek wody potrzebnych do zabetonowania krzyża w skałach.

Po godzinie jedenastej bracia i przewodnicy dotarli na szczyt. Spotkali tam grupę turystów z Polski i Czechosłowacji. Gdy podziwiali panoramę Tatr, rozpętała się gwałtowna burza. Na zejście z góry nie mieli szans. Próbowali przetrwać.

Leopold Schlönvogt i góral Jan Mróz przycupnęli w odległości kilku metrów od krzyża. Po przeciwnej stronie potężnej stalowej konstrukcji, na mokrych skałach, przysiadł doktor Eugeniusz Schlönvogt z młodziutkim ciastkarzem Banią. W ulewie i wichurze nie widzieli się i nie słyszeli. Grzmiało.

Około południa piorun uderzył w najwyższy obiekt – 15-metrowy krzyż. Rozległy się okrzyki bólu i przerażenia. W kronice Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego zachowała się relacja ratowników, którzy godzinę później dotarli na szczyt Giewontu: „W oddaleniu 10 metrów od krzyża leżały doszczętnie zwęglone zwłoki Leopolda Schlönvogta i Jana Mroza, stykające się plecami. Po przeciwległej stronie krzyża leżały zimne już zwłoki sprzedawcy ciastek, Kazimierza Bani.

Siłą powstałego prądu powietrza przy wyładowaniu elektryczności rzucony został doktor Eugeniusz Schlönvogt około 50 metrów ku południowi. Oprócz trzech zabitych i jednej osoby ciężko rannej, porażonych przez piorun zostało 13 osób”.

Ciężko rannego doktora Eugeniusza Schlönvogta (połamane ręce i nogi, uraz głowy, głębokie poparzenia całego ciała) ratownicy znieśli do schroniska na Hali Kondratowej. Stamtąd zawieziono go do zakopiańskiego szpitala, gdzie niezwłocznie był operowany. Trzynaściorgu lżej rannym (głównie poparzonym) turystom ratownicy założyli opatrunki. Ludzie ci o własnych siłach zeszli do Zakopanego.

Dwa pogrzeby

Nazajutrz Polska Agencja Telegraficzna depeszowała: „Katastrofa na Giewoncie jest pierwszym znanym wypadkiem porażenia ludzi w górach, gdyż dotychczas kroniki tatrzańskie nie notują wypadku porażenia w Tatrach ani turystów, ani pasterzy. Podczas wczorajszej burzy na szczycie Rysów zostało porażonych piorunom dwóch turystów czechosłowackich. Jednego z nich w słanie ciężkim towarzysze znieśli do schroniska na Wadze”.

Zwęglone zwłoki przemysłowca Leopolda Schlönvogta sprowadzono do rodzinnych Pabianic. 20 sierpnia 1937 roku dziennik „Echo” pisał: „W dniu wczorajszym w godzinach poobiednich odbył się pogrzeb ofiary wypadku w Zakopanem, śp. Leopolda Schlönvogta, który zabity został od uderzenia pioruna podczas wycieczki turystycznej na Giewont w Zakopanem. Brat jego, doktor medycyny Eugeniusz Schlönvogt, który znajdował się razem z zabitym, dotąd walczy ze śmiercią”.

Przemysłowca pochowano na cmentarzu ewangelickim. W kondukcie pogrzebowym szły tysiące osób. „Tragiczna śmierć pabianiczanina w Zakopanem wywołała wśród społeczeństwa miasta duże wrażenie” – donosiło „Echo”.

Cztery dni później w zakopiańskim szpitalu zmarł doktor Eugeniusz Schlönvogt. Rodzina postanowiła sprowadzić zwłoki do Pabianic, by pochować braci obok siebie. Na pogrzeb doktora przyjechała z Krakowa delegacja profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego i studentów. W kondukcie na cmentarz ewangelicki znowu szły tysiące pabianiczan.