„Najlepszym podarunkiem gwiazdkowym jest nowoczesny wynalazek - radioodbiornik. Dwulampowe radio można nabyć już za 165 zł, a ośmiolampowe za 900 zł - w grudniu 1926 roku zachęcał dziennik „Ilustrowana Republika”. Tkacz w fabryce bawełnianej zarabiał wtedy 8 zł dziennie. Na najtańszy odbiornik radiowy musiałby pracować prawie miesiąc, a na droższy – prawie pięć miesięcy. Dozorca domu zarabiał miesięcznie 90 zł, a prządka – 112 zł.

Radioodbiornik był marzeniem każdej polskiej rodziny. Reklamowano go w sprytny sposób, jako „okno na świat”. Dziennik „Republika” pisał: „Jeden z czytelników doniósł nam, iż od kilku tygodni pobiera z radia lekcje języka hiszpańskiego, nadawane z Monastyru na fali 410 od godziny 10 wieczorem. Nie posiadając żadnych podręczników, słuchacz radia poczynił takie postępy w nauce, iż rozumie już gazety hiszpańskie. Język studiuje z powodu spodziewanego wyjazdu do Ameryki Południowej. Ta sama stacja nadaje lekcje języka angielskiego, a Hamburg udziela codziennie lekcji wymowy dla zaawansowanych. Radio jest czasem tańsze niż nauczyciel”.

Drugim zachwalanym w prasie prezentem gwiazdkowym był amerykański samochód marki Buick za… 26.300 zł. „A czyż można sprawić swym bliskim i sobie zarazem większą przyjemność, jak kupując samochód?” – pytał „Kurier”. „Buick bardzo się nadaje na prezent. Cena tego pojazdu jest wyjątkowo niska, jakby specjalnie zniżona na okres świąteczny. Dostawa Buicka jest natychmiastowa”. W latach 20. zeszłego wieku robotnik fabryczny mógł sprawić sobie ten samochód po… 13 latach pracy – jeśli nie wydałby ani grosza na jedzenie i ubranie.

Według archiwalnych cenników, przed Bożym Narodzeniem 1928 roku bochenek chleba kosztował 60 groszy, bułka – 5 gr, kilogram cukru - 1 zł, kg ziemniaków – 8 gr, wieprzowiny - 3,60 zł, wołowiny - 3,40 zł, cielęciny – 2,60 zł, słoniny – 4 zł, kiełbasy z czosnkiem – 3,60 zł, wątrobianki – 3,40, kości na zupę – 40 gr. Za poradę lekarską trzeba było zapłacić 3 zł, lekcja korepetycji dla gimnazjalisty kosztowała 1,50 zł, pudełko zapałek - 14 gr, węgiel - 41 zł za tonę, buty 19-30 zł, czajnik – 21 zł.

Gdy ulicami Pabianic jeździło 8 samochodów osobowych, martwiono się, czy w Ziemi nie zabraknie paliwa do nich. Dziennik „Republika” bił na alarm, że zasoby ropy naftowej w Stanach Zjednoczonych wyczerpią się już za 7 lat, czyli w 1933 roku. A w całym świecie ropy zabraknie najdalej w 1937 roku. „Może by zaprzestać wytwarzania automobili?” – zastanawiali się eksperci.

 

Kto ogoli pana domu?

„Niegoleni panowie będą musieli siedzieć w domach przez trzy dni świąt” – ostrzegała prasa w grudniu 1927 roku. Powód? Urzędowy nakaz zamykania zakładów fryzjerskich w okresie świąt. „Fryzjerzy zwrócili się do inspektora pracy o zezwolenie na otwarcie zakładów w drugim dniu świąt Bożego Narodzenia, by mężczyźni schludnie wyglądali przy świątecznych stołach” – wyjaśniały gazety. „W tej sprawie inspektor odniósł się do ministerstwa pracy, lecz odpowiedź nie nadeszła i wszystkie zakłady fryzjerskie będą w ciągu 3 dni zamknięte”.

Martwili się też dziennikarze, wydawcy gazet i drukarze. To dlatego, że francuski magazyn „Journal” napisał, iż „za 20 lat gazet w ogóle nie będzie, a za 50 lat (czyli w 1987 roku) ludzie nie będą już umieli ani pisać, ani czytać. „Reklamy w pismach znikną” – wieścił „Journal”. „Zostaną tylko świetlne reklamy na ulicach. Niedługo potem rozmieszczone na ulicach co kilka kroków patefony będą informowały ludzi o wypadkach. W domu każdy człowiek będzie miał radio (tak jak teraz gazety), które od rana do nocy dostarczać mu będzie wszystkich wieści ze świata”.

Prasa straszyła głodem.

„Ponieważ na świecie jest za dużo ludzi, około 2017 roku zabraknie żywności” – w 1928 roku podały gazety, drukując zalecenia australijskiego profesora Georgea Knibbsa. Naukowiec ten apelował, by nie rodzić dzieci i jeść trawę, bo dla jaroszów zawsze znajdzie się pożywienie. Prof. Knibbs przekonywał, iż „ludność współczesna powinna rozpocząć przyzwyczajanie organizmu do obchodzenia się bez potraw mięsnych. Jeśli potrafi racjonalnie to przeprowadzić, już w trzecim pokoleniu ludzie nie będą odczuwali braku mięsa, przystosowawszy swój organizm w zupełności do kuchni jarskiej”.

 

Wokół stołu

„W Wigilię wszyscy zrywają się wczesnym rankiem na równe nogi, bo kto by zaspał, ten będzie śpiochem przez cały rok” – w 1929 roku ostrzegał „Kurier”. „Gospodyni ani na chwilę nie siada, bo gdyby ją kury zobaczyły siedząca,

przez cały rok nie chciałyby znosić jaj. W dzień wigilijny lud żywi się wyłącznie wodą i suchym chlebem. Na wigilijnym stole unika się tylko ziemniaków, gdyż według wierzeń, kto na wigilię je kartofle, ten przez cały rok będzie miał w brzuchu boleści. Od wigilijnego stołu wolno wstawać tylko gospodyni, która musi iść do kuchni”.

Pabianiczanom zalecano, by po Wigilii gospodynie nie robiły porządków, „zestawiając ze stołu tylko naczynia, albo - jak w okolicach Wieliczki - wszystko zostawiając na stole, bo Pan Jezus będzie spał w nocy na stole.

„Republika” pisała, że w niektórych regionach Polski wigilijne łyżki i resztki jedzenia leżały aż do następnego dnia „dla aniołów i dusz zmarłych, które tej nocy przychodzą się pokrzepić”. We Wschodniej Małopolsce w czterech kątach izby wylewa się dla aniołów resztki barszczu wigilijnego, gdzieindziej znowu kładzie się na stole żytni chleb, przykryty opłatkiem i owinięty w białą chusteczkę”.

 

Skąd wziąć kasę?

Już tydzień przed świętami na ulicy Zamkowej stały kolejki do lombardów. Tysiące pabianiczan chciały wymienić cenne przedmioty na gotówkę. Dziennik „Republika” z 1932 roku tłumaczył to w ten sposób: „zegarek, brylant, palto czy futro przekształca się w dniu wigilijnym w karpia w szarym sosie, tradycyjne kluski z makiem i choinkę.

Kolejki do lombardów są długie na sto metrów”.

200 pabianickich bezrobotnych tuż przed Wigilią dostało urzędowe zapomogi świąteczne - po 25 zł. Jeśli bezrobotny miał dużo dzieci, dostawał 45 zł i talon na zupę. Dla 700 ubogich dzieci z Pabianic przygotowano paczki z kaszą, fasolą i słodyczami. Zafundował je magistrat do spółki z Komitetem Pomocy dla Bezrobotnych. 50 zł z własnej kieszeni dorzucił wojewoda łódzki, Aleksander Hauke-Nowak.