Dach kościoła św. Mateusza przeciekał, ściany rozsadzała wilgoć, posadzki były w ruinie. Zabytkowego budynku sprzed 350 lat nie odnawiano od czasu robót porządkowych po wielkim pożarze w 1823 roku. Proboszcz Stanisław Mirecki zwołał więc naradę pabianickich przedsiębiorców budowlanych. Spytał, ile będzie kosztował gruntowny remont świątyni. Kwota była astronomiczna.

Wkrótce w parafii św. Mateusza zawiązał się komitet odnowienia kościoła. Tworzyli go rzemieślnicy, przedsiębiorcy, kupcy i bankier. Z ich rachunków wynikało jednak, że nawet gdyby dali parafii połowę własnych majątków, nie wystarczyłoby na solidny remont. Tymczasem w Polsce szalał kryzys gospodarczy i bezrobocie. Wpływy z datków parafian św. Mateusza były mizerne, a monety rzucane na tacę podczas mszy ledwie zakrywały dno tacy.

Po miesiącu narad i rachowania kosztów komitet znalazł rozwiązanie: trzeba poszerzyć parafię św. Mateusza, dołączając do niej 10.000 pabianiczan z lewego brzegu Dobrzynki, chodzących do kościoła Najświętszej Marii Panny. Tym sposobem dochody „Mateusza” się podwoją i do kasy wpadną pieniądze na remont.

Dziennik „Echo” z 1932 roku pisał: „Na terenie Pabianic istnieją dwie parafie i tyleż kościołów, nie licząc kaplicy przy ulicy Warszawskiej, która parafii nie ma. Parafie te odpowiadają podziałowi miasta na Stare i Nowe Miasto, który to podział istnieje od dawien dawna. A więc parafia staromiejska należała do kościoła św. Mateusza, a parafia nowomiejska do kościoła Najświętszej Panny na Nowym Mieście. Granicą dzielącą obie parafie jest dotychczas rzeka Dobrzynka, przepływająca niegdyś przez środek miasta.

Wskutek ogromnej rozbudowy strony zachodniej miasta Pabianic, położonej na terenie Nowego Miasta, parafia NMP ogromnie się rozrosła. Dziś posiada 30 tysięcy parafian, podczas gdy parafia staromiejska św. Mateusza liczy ich zaledwie 10 tysięcy. W związku z tym stanem rzeczy powstał projekt nowego podziału obu parafii, któryby był bardziej sprawiedliwy.

Według projektu nowego podziału obecna granica zostałaby zmieniona. Nową granicę przesunięto by dalej na zachód miasta, aż do ulicy Narutowicza i Traugutta, przy czym strony wschodnie tych ulic należałaby do parafii św. Mateusza, zaś strony zachodnie pozostałyby przy parafii NMP. W ten sposób obie parafie liczyłyby po 20 tysięcy parafian każda. Projekt ten jest ze wszech miar godny uznania, ze względu na zubożenie parafii św. Mateusza, która obecnie przystąpiła do odnowienia swej starożytnej świątyni i na gwałt potrzebuje pomocy materialnej ze wszystkich stron”.

 

Opór proboszcza

Zakusy „przykrojenia” parafii Najświętszej Marii Panny nie spodobały się mieszkańcom Nowego Miasta. Wybuchały protesty. Zbuntowani parafianie z NMP zawiązali komitety sprzeciwu, wysyłając skargi do kurii biskupiej w Łodzi. Od domu do domu chodzili emisariusze parafii, zbierając podpisy pod memoriałem do kurii. Chcieli, by wszystko zostało po staremu.

Z „podbieraniem” parafian sąsiedniemu kościołowi nie zgadzał się proboszcz Stanisław Mirecki, od 1920 roku kierujący kościołem św. Mateusza. Prałat uważał, że nie byłoby to w duchu chrześcijańskim. Wolał remontować swój kościół powolutku, własnymi siłami. Z tego powody ks. Mirecki popadł w konflikt z komitetem odnowienia świątyni.

Przeciwnikiem zmian granic parafii był także 43-letni ksiądz Leopold Petrzyk, od pięciu lat proboszcz NMP. Miał on świetne relacje z biskupami łódzkimi. Jesienią 1931 roku, gdy proboszcz Petrzyk złamał lewą nogę, w pabianickiej plebanii odwiedził go biskup Wincenty Tymieniecki i biskup sufragan Kazimierz Tomczak.

Niebawem kuria biskupia rozstrzygnęła konflikt: obaj proboszczowie mają odejść. Ksiądz Petrzyk – do Lwowa, a ksiądz Mirecki – do Łodzi. Dziennik „Republika” pisał: „W związku z nieporozumieniem, jakie wynikło pomiędzy proboszczem parafii św. Mateusza na Starym Mieście, ks. prałatem Stanisławem Mireckim, a komitetem odnowienia kościoła, ks. prałat Mirecki odchodzi do Łodzi, a na jego miejsce mianowany został dotychczasowy proboszcz w Rudzie Pabianickiej, ks. dr Mieczysław Lewandowicz.

Społeczeństwo pabianickie żywi nadzieję, że nowomianowany proboszcz, który znany jako niestrudzony pracownik na niwie społecznej i dobry gospodarz, zajmie się gorliwie kościołem staromiejskim, wymagającym na gwałt restauracji. Parafianie staromiejscy gotowi są udzielić nowemu proboszczowi jak najdalej idą­cego poparcia i pomocy finansowej”.

 

„Rozbiór”

Ksiądz Lewandowicz miał wówczas 46 lat, był łodzianinem, doktorem filozofii, kanonikiem. W Rudzie Pabianickiej dał się poznać jako sprawny organizator. Kilka miesięcy wcześniej, w listopadzie 1931 roku, złodzieje splądrowali mu kościół i plebanię. Z kościoła wynieśli kielichy i monstrancję, rozbili blaszane puszki do składania ofiar. Z mieszkania kanonika zniknęło 1.000 zł i rewolwer.

Nowy proboszcz był zwolennikiem poszerzenia parafii św. Mateusza kosztem parafii NMP. W kurii czyniono już przymiarki do zmian granic. Kuria tłumaczyła to także tym, że niedawno utworzona parafia w Ksawerowie „oderwała” od „Mateusza” kilka podpabianickich wsi, ubożąc parafię staromiejską.

W lipcu 1933 roku dziennik „Ilustrowana Republika” donosił: „Aby zrównoważyć stan liczebny parafii staromiejskiej z nowomiejską, kuria biskupia dokonała nowego podziału miasta na parafie. Część Nowego Miasta do ulic Kościuszki i Pułaskiego włączono do parafii staromiejskiej”.

Parafianie ze św. Mateusza triumfowali, a parafianie z NMP pokornie zgodzili się z wolą biskupa. Ci drudzy długo jeszcze nosili w pamięci żal do sąsiadów. Boże Ciało, które tradycyjnie obchodzono na Starym Mieście, postanowili świętować osobno. Po raz pierwszy w dziejach naszego miasta ulicami maszerowały wtedy dwie procesje – ze św. Mateusza i NMP.

Dopiero w czerwcu 1938 roku zwaśnieni parafianie znowu poszli razem. Pojednaniu sprzyjała uroczystość pokłonienia się prochom męczennika, św. Andrzeja Boboli. Przez Pabianice miał jechać pociąg wiozący szczątki świętego. Dziennik „Echo” pisał: „W związku z tym na stację udały się dwie połączone procesje kościelne z parafii staromiejskiej i nowomiejskiej, w których wzięło udział mnóstwo wiernych, pragnących oddać hołd męczennikowi polskiemu. Cały dworzec wraz z okolicą zalany został morzem głów i lasem sztandarów, które w momencie przejazdu wagonu-kaplicy pochyliły się dla oddania hołdu”. Pociąg wolno przejechał w kierunku Łodzi, nie zatrzymując się.