Gdy obrońcy Pabianic wycofywali się z miasta, niemieccy grenadierzy na lekkich motocyklach i rowerach przedostali się spod Chechła do Ksawerowa - od strony Woli Zaradzyńskiej. Mieli rozkaz przygotować zasadzkę na Polaków wycofujących się szosą do Łodzi. Druga grupa zmotoryzowanych Niemców dotarła do Ksawerowa  przez Rypułtowice i Widzew. Przy drodze przez wieś żołnierze Wehrmachtu zgromadzili co najmniej 7 ciężkich karabinów maszynowych i skrzynki z amunicją.

Stanowiska karabinów były szykowane już 6 września 1939 r. Po południu uwijali się przy tym ksawerowscy koloniści niemieckiego pochodzenia, przeszkoleni w działaniach dywersyjnych. Wehrmacht, który miał stałą łączność radiową z dywersantami, wyznaczał im zadania i ustalał szczegóły akcji. Znający teren dywersanci poprowadzili żołnierzy w dogodne miejsca przy szosie.

Porucznik Zenon Grottel, harcerz pabianickich Szarych Szeregów, twierdził, że 6 września mieszkający blisko szosy Polak Roman Łukaszewski, obserwował dwóch niemieckich kolonistów dźwigających ciężki karabin maszynowy w stronę drogi do Łodzi. Dywersanci nosili też skrzynki z amunicją. Historyk Alicja Dopart podaje, że w przygotowanie zasadzki angażowali się m.in. : Oskar Ulrich z Ksawerowa, Gustaw Weber z Woli Zaradzyńskiej i Franz Nobel.

Zbigniew Gnat-Wieteska w książce pt. „15. Pułk Piechoty Wilków”, pisał: „Zajmując Ksawerów, Niemcy przepuścili zwiad polskich cyklistów, wysadzili przepust na szosie w odległości 100-150 m od wioski, wystrzelili rakiety oświetlające i ostrzelali kolumnę główną silnym ogniem z broni maszynowej”.

Zanim padły pierwsze strzały, główna kolumna polskich wojsk zbliżała się do przystanku tramwajowego w Dąbrowie. Drogę przegradzała tam barykada ustawiona na wysokości ogrodu współwłaściciela cegielni - Jana Wiesego. Dywersanci zbudowali ją z konnego wozu, warsztatów tkackich, polnych kamieni, szaf, stołów, ławek i desek. Żołnierze szybko zepchnęli barykadę do rowu i pomaszerowali dalej.

W pobliżu przystanku tramwajowego „Widzew-Żdżary” stała druga barykada – na wysokości parkanu ogrodu dyrektora Rudolfa Hoffmana (dziś jest tam dom kultury). Gdy polscy żołnierze rozbierali barykadę, niebo rozświetliły race i padły pierwsze serie z ciężkich karabinów maszynowych. Niemcy strzelali z obu stron szosy do ludzi i koni ciągnących działa przeciwpancerne, wozy z amunicją i kuchnie polowe. Wybuchały granaty i moździerze.

 

W matni

Mieszkająca wówczas w Widzewie Helena Zalewska twierdziła, że pociski nadlatywały z co najmniej siedmiu stanowisk karabinów maszynowych ustawionych w ruinach starego pieca cegielni Wiesego (kilkanaście metrów od szosy), na frontowej ścianie domu Hugona Stenzela, w oknach piętrowej kamienicy czynszowej Stanisława Loby – w pobliżu przystanku „Teklin”. W domu Loby działo się to bez wiedzy gospodarza, Polaka, który wraz ze starszym synem kopał wówczas rowy przeciwczołgowe na przedmieściach Warszawy. Strzelano także z zabudowań Alfreda Hausera e centrum wsi i budynków gospodarczych Edwarda Johna w Kolonii Woli Zaradzyńskiej. Po stronie zachodniej kule leciały z budynków oddalonych o kilkadziesiąt metrów od szosy oraz zamkniętego przed kilkoma dniami posterunku policji państwowej w domu Gillów.

Porucznik Zenon Grottel także utrzymuje, że dwa ciężkie karabiny maszynowe Niemców zionęły ogniem z murowanego domu przy przystanku „Teklin” (na rogu dzisiejszych ulic Łódzkiej i Żeromskiego) – czyli w domu Loby. Według Grottela jeden cekaem stał w oknie na parterze, wsparty na krośnie mieszkającego tam tkacza, a drugi - w oknie na piętrze. Tuż przed atakiem Niemcy wyprowadzili z domu wszystkich mieszkańców – rodziny ksawerowskich tkaczy.

Zaprzeczał temu syn właściciela domu - Henryk Loba, wówczas 13-letni chłopiec: „Lokatorów wcale nie wyprowadzili niemieccy żołnierze, lecz Wojsko Polskie. Kazano nam opuścić nasze mieszkania znacznie wcześniej, bo dzień przed wkroczeniem Niemców do Ksawerowa” - opowiadał. „W oknach domu polscy żołnierze zajęli stanowiska obronne. Przy budynku usypali okopy. Wyprowadzeni lokatorzy spali pod gołym niebem na polach wsi Gadka”. Henryk Loba potwierdził te informacje także w listopadzie 2001 roku, podczas spotkania zarejestrowanego na filmie.

Zaskoczeni ostrzałem polscy żołnierze z pułku „Wilków” próbowali skryć się w rowach i zaroślach lub okopać przy szosie.

Pierwsze serie zabiły co najmniej 20 piechurów, raniły kilkunastu. Ciężkie straty poniosła 5. kompania pod dowództwem por. Stanisława Piechowicza, także rannego. Kule dosięgły żołnierzy, konie i cywilów uciekających za wojskiem. Wybuchła panika. Dowódca 3. batalionu, mjr Konrad Sadowski, próbował poderwać żołnierzy do ataku. Padł rozkaz, by obeszli zasadzki z boku i zniszczyli stanowiska niemieckich cekaemów. Chwilę później major zginął.

 

Nie uciekać! Atakować!

W rozsypce była 2. kompania cekaemów por. Szczepana Ochap-Lipińskiego. „Jęk ludzi, trzask łamiących się wozów, kwik rozszalałych koni, tysiące pocisków, syczących jak osy, stworzyło atmosferę piekła. Pierwszym odruchem było uciekać, cofnąć się do lasu, oddalonego o kilometr od ziejących ogniem maszynek” – relacjonował ppor. Józef Nasiełowski. „Oddziały poczęły się mieszać, wozy łamać. W zamieszaniu usłyszałem donośny głos dowódcy pułku, majora Józefa Ratajczaka: Czołg do przodu! Dał się słyszeć warkot motoru i niemiecki czołg zdobyty pod Pabianicami a obsługiwany przez naszego szofera ruszył w kierunku ziejących ogniem luf”.

Zdobyczny czołg Panzer 1 zniszczył dwa cekaemy wroga. Zaskoczeni Niemcy na moment wstrzymali ogień. Jednak szybko się opanowali i kule z ich karabinów rozbiły reflektory czołgu. Sierżant Walczak wycofał maszynę.

Walki w Ksawerowie widziane z niemieckiej strony spisali oficerowie Wehrmachtu w książce „Fränkische Infanterie”. Przeczytamy tam: „Gdy w odległości 400 metrów wyłoniła się długa kolumna Polaków, nasi strzelcy dostali pozwolenie na otwarcie ognia. Straszny jest skutek działania karabinów maszynowych, które trafiły zaprzęgi. Konie rżą, ludzie krzyczą, próbują odczepić działo. Śmiertelnie trafiony polski major, dowodzący oddziałem, spada z konia. Polacy otwierają ogień z karabinów maszynowych. Wśród Niemców także padają zabici. W ciemności słychać dźwięki trąbki sygnałowej. To Polacy próbują skokami przedostać się na wschód. Podchodzą na odległość 20 m od naszych stanowisk. Obie strony rzucają granaty. Jeden z Niemców jest śmiertelnie ranny odłamkami”.

15. Pułk Piechoty „Wilków” stracił wielu żołnierzy, artylerię, prawie cały tabor i konie zaprzęgowe. Tylko dwie grupy piechurów przedarły się do Łodzi. „Z zasadzki udało się wyjść pojedynczym żołnierzom, których zbierano przez resztę nocy w Rudzie Pabianickiej” – pisał por. Zenon Grottel.

Ostatnie chwile walk w Ksawerowie zrelacjonował też niemiecki żołnierz i pisarz Franz Kurowski, cytując w swej książce żołnierzy 55. Pułku Piechoty Wehrmachtu: „Do godziny szóstej przeciwnik atakował dwa razy. Było coraz więcej rannych i zabitych. Rano z rowów wyszło około 40 Polaków z rękami w górze. Ogień ucichł. Powiewając białą chustą, poddało się 150 kolejnych Polaków. Wśród nich czterech oficerów. Wreszcie dowódca pierwszej kompanii mógł zameldować szefowi batalionu: „Droga Pabianice – Łódź osiągnięta. Kolumna pojazdów zniszczona. Zdobyto 180 jeńców, 4 armaty i dużo karabinów maszynowych. Gdy dowódca pułku przyjechał na pole bitwy, jeńców było już 230. Za ten atak kpt. Schulze, dowódca 1. batalionu 55. pułku, dostał Krzyż Żelazny”.

 

Krajobraz po bitwie

Rannych żołnierzy znoszono do Domu Majstrów Tkackich przy szosie (po wojnie nazwano go Domem Ludowym). Leżeli na stołach i podłodze. Nie było przy nich lekarza, lżejsze rany opatrywały starsze kobiety z Ksawerowa. Kilku żołnierzy zmarło z upływu krwi. Ciężko ranny był por. Antoni Władysław Wądolny, dowódca baterii haubic, trafiony serią z pistoletu maszynowego.

Rankiem 8 września sołtys Dąbrowy, Edward Heinrich, próbował zebrać we wsi ochotników do wywożenia zabitych żołnierzy i uprzątania szosy. Stawiło się zaledwie czterech mężczyzn. Z Pabianic przyszli Żydzi wynajęci przez gminę do kopania głębokich dołów na zwłoki 70 zastrzelonych koni. Zwierzęta grzebano za rowem – dwa metry od drogi. Ciała trzech szeregowców Wehrmachtu i kilku rannych motocyklistów Niemcy wywieźli wojskową ciężarówką.

Henryk Loba i mieszkańcy dwóch domów przy szosie opowiadali, że siedmiu poległych szeregowców Niemcy zakopali w parku za willą Rudolfa Hoffmana. Po kilku dniach zabrali stamtąd wszystkie ciała i wywieźli.

Poległych Polaków przenosili mieszkańcy Dąbrowy i Ksawerowa. Układali ich na rowach przy szosie. Widziała to Helena Zalewska z Widzewa, która wiele lat później wspominała: „Mój ojciec poszedł na pobojowisko, by zebrać dokumenty, celem przekazania ich polskim władzom wojskowym. Poszłam i ja, jako pracownik gminy. Z nami dwóch Polaków. Szosa była usłana ciałami ludzi i koni, spływała krwią. Z rozbitych wózków i dział zwisały głowy, ręce, nogi żołnierzy i cywilów. Wokół połyskiwała rozrzucona amunicja do dział i karabinów. Z rozbitej kuchni polowej wypłynęła zupa, wypadły garnki i jedzenie”.

Leon Kucharski z Ksawerowa (wówczas kilkuletni chłopiec) opowiada, że jego starszy brat, Zenon, znalazł w rowie rannego piechura w polskim mundurze. Żołnierz miał na nodze okrwawiony bandaż. Prosił chłopca o wodę. Zenon Kucharski pobiegł do domu, gdzie matka dała mu dzbanek z mlekiem. Zenek wrócił z tym mlekiem do rannego. Żołnierz wypił wszystko. Był wycieńczony.

Około południa gospodarz Walenty Wołosz z Teklina przyprowadził furmankę ze słomą. Układano na niej zwłoki polskich żołnierzy. Tego dnia Wołosz trzykrotnie woził poległych na pabianicki cmentarz przy ulicy Kilińskiego. Dwie furmanki ze słomą przyprowadzili gospodarze z Dąbrowy i Widzewa.

319 polskich żołnierzy, którzy polegli pod Pabianicami, głównie w okolicach Chechła, Karolewa i Ksawerowa oraz podczas walk w mieście, pochowano w kwaterze nr 24. Szacuje się, że 60-80 z nich to polegli w zasadzce w Ksawerowie. Byli młodymi ludźmi, jeszcze kilka dni temu, przed mobilizacją, mieszkającymi w rodzinnych domach w Radomiu, Kielcach, Puławach, Garwolinie, Warszawie oraz w wioskach na Mazowszu i Polesiu.

 

Zabrakło trumien

W nocnej zasadzce na skraju Pabianic zginęli m.in.: strzelec Edward Anczarski, starszy strzelec Stanisław Barański, strzelec Bolesław Baś, strzelec Mikołaj Błosiński, strzelec Franciszek Bukalski, strzelec Wacław Choduń, strzelec Andrzej Chomiak, strzelec Stanisław Czajka, strzelec Paweł Drewnowski, strzelec Władysław Duda, strzelec Kazimierz Dziuba, strzelec Teofil Frelek, strzelec Szaja Frydman, strzelec Jan Kakuła, strzelec Leon Kalota, strzelec Antoni Kęszczyk, strzelec Włodzimierz Kidkyj, strzelec Bolesław Korus, strzelec Stefan Mączka, podporucznik Marcin Plenkiewicz, strzelec Franciszek Pomykała, strzelec Paweł Prois, strzelec Edmund Ryll, major Karol Sadowski, strzelec Marian Sajda, strzelec Wacław Saszyński, starszy strzelec Stanisław Sobak, strzelec Dawid Szenker, strzelec Władysław Wachnicki, podporucznik Henryk Feliks Woźniak.

Jedynie ośmiu polskich żołnierzy pochowano w trumnach. Pozostałe zwłoki owinięto w żołnierskie płaszcze. W mundurze 23-letniego strzelca Antoniego Trzaskowskiego był pamiętnik z wpisem: „Rano wyruszamy do Pabianic. Może mnie już jutro nie będzie”.

W obronie Pabianic i zasadzce w Ksawerowie poległo dwie trzecie żołnierzy 72. Pułku Piechoty „Wilków”. Zginęło blisko 300 żołnierzy, wśród nich dowódca batalionu - major Karol Sadowski. Pułk stracił artylerię. Zginęło też co najmniej 48 cywilów, w tym 22 kobiety i 2 dzieci.

Podczas okupacji żołnierskimi mogiłami potajemnie opiekowały się trzy pabianiczanki: Maria Remba, Józefa Rogowska i Bronisława Szymańska. Kwiaty na groby przysyłali pracownicy zakładu ogrodniczego - „Ogrody Widzewskie”.