Były tylko dwie polskie lekkoatletki, które na dwóch kolejnych igrzyskach - w Los Angeles i Berlinie - zdobywały medale: Stanisława Walasiewiczówna i Jadwiga Wajsówna. O losach przedwojennych sportowców napisał Dziennik. Walasiewiczówna urodziła się w Wierzchowni koło Rypina, ale gdy miała trzy miesiące, jej rodzina wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Kiedy na początku lat 30. XX wieku zaczęła osiągać znakomite wyniki w biegach sprinterskich, mogła bez problemu uzyskać obywatelstwo amerykańskie. Wybrała polskie barwy. Trenowała zresztą zarówno w Stanach, jak i w Polsce: do 1939 roku reprezentowała barwy klubu "Warszawianka".

Stanisława i Jadwiga znały się dobrze. Obie podziwiały "złotą Halinę", która w 1931 roku przekazała pałeczkę, a dokładnie dysk, w dobre ręce - Jadwigi Wajsówny rodem z Pabianic, która w latach 1932-1934 ośmiokrotnie biła rekordy świata w rzucie dyskiem. Jako pierwsza kobieta pokonała też granicę 40 metrów. Latem 1932 roku Walasiewiczówna i Wajsówna popłynęły do Ameryki statkiem, a później wyruszyły pociągiem z Nowego Jorku do Los Angeles. Łącznie, w tych najbardziej udanych dla nas igrzyskach olimpijskich międzywojnia, polska ekipa olimpijska zdobyła siedem medali, w tym dwa złote - Kusocińskiego oraz Walasiewiczówny w biegu na 100 metrów.

Brązowy medal w rzucie dyskiem wywalczyła Wajsówna. Po latach wspominała, że mogło być lepiej. Przyjechała przecież do Los Angeles z rekordem świata. Lecz wcześniej trenowała rzuty innym dyskiem niż olimpijski - bardziej płaskim, bo w Polsce zabrakło pieniędzy na kupno odpowiedniego sprzętu. Powetowała sobie stratę, zdobywając srebrny medal w Berlinie, gdzie nie była już główną faworytką do złota. Na tych samych igrzyskach Walasiewiczówna zdobyła srebro w biegu na 100 metrów, co jednak uznała za porażkę. Biła przecież niemal na zawołanie rekordy świata na krótkich dystansach - w sumie aż 14 razy! Tu jednak lepsza okazała się Niemka. Wszystko odbywało się jednak w cieniu hitlerowskich swastyk, przemówień Hitlera, nieżyczliwej polskim sportowcom niemieckiej publiczności i nieobiektywnych sędziów. Kiedy Hitler zaprosił do swojej loży honorowej triumfatorki rzutu oszczepem - dwie Niemki i polską zdobywczynię brązowego medalu Marię Kwaśniewską - wywiązała się krótka rozmowa. Hitler pogratulował sukcesu "małej Polce" - jak się wyraził, na co Kwaśniewska odpowiedziała: "Pan też niezbyt wysoki".

Nim wybuchła wojna, Walasiewiczówna powróciła do Stanów Zjednoczonych. Wajsówna zaś mieszkała do 1943 roku wraz z mężem Franciszkiem Grętkiewiczem w rodzinnych Pabianicach, skąd oboje przenieśli się do Warszawy. Którejś nocy w ich mieszkaniu zjawiło się gestapo. Dwójkę małych dzieci nakazano oddać pod opiekę sąsiadom… Podczas tej "wizyty" Grętkiewiczowie zostali ciężko pobici. Zapewne wskutek obrażeń mąż Jadwigi zachorował i zmarł pod koniec wojny. Nie jest jasne, czy zostali aresztowani przez pomyłkę, czy też była to świadoma akcja skierowana przeciwko polskim sportowcom?

Maria Kwaśniewska natomiast podczas okupacji brała udział w ruchu oporu. W mieszkaniu w Podkowie Leśnej ukrywała Żydów, pomagała bezdomnym. W wywiadach radiowych pod koniec długiego życia (zmarła w 2007 r.) wspominała, że gdy przewoziła jako łączniczka dokumenty, to tylko na zewnątrz zachowywała stoicki spokój. W środku drżała, że Niemcy w każdej chwili mogą ją rozpoznać. Fotografia z 1936 roku, kiedy siedziała w loży obok Hitlera, obiegła przecież świat… Miała jednak więcej szczęścia niż znany olimpijczyk z Berlina, mistrz i rekordzista Polski w rzucie oszczepem Eugeniusz Lokajski, który zginął w powstaniu warszawskim. Olimpijczykiem (jazda konna) był również legendarny major "Hubal" - Henryk Dobrzański, jeden z pierwszych dowódców oddziałów partyzanckich, który poległ w walce z Niemcami 30 kwietnia 1940 roku.