50-letni Xuan L. N. był oskarżony o udział w nielegalnym hodowaniu konopi indyjskich i robieniu narkotyku - marihuany. Tajną plantację miał na poddaszu baru przy Starym Rynku.
Prokurator zarzucał Wietnamczykowi wytworzenie 14 kg narkotyku - marihuany. Z roślin, które znaleziono na poddaszu baru, można było zrobić kolejne 11 kg.
– Nie ma wątpliwości, że oskarżony dopuścił się zarzucanych mu czynów – mówił prokurator w Sądzie Okręgowym. I zażądał kary 4 lat pozbawienia wolności.
Obrońca Wietnamczyka - mecenas Barbara Parczewska, wnosiła o maksymalne złagodzenie kary.
– Mój klient był w przymusowej sytuacji. Był wykonawcą rozkazów – mówiła obrońca. – Jego bossowie uciekli. To biedny człowiek, który przyjechał do Polski szukać pracy. Nie dostawał pieniędzy, tylko jedzenie.
Ostatecznie sędzia Marzanna Malinowska skazała Wietnamczyka na 3 lata i 6 miesięcy więzienia.
– Niewątpliwe jest, że oskarżony był pionkiem w tej grze, ale godził się na to. Mógł w każdej chwili wycofać się, a jednak nie zrobił tego i wziął pieniądze – mówiła sędzia. – Niewątpliwe jest też jego współsprawstwo w kradzieży prądu. Oskarżony przyznał, że brał udział w instalacji przewodów.
Sędzia wymierzyła symboliczną grzywnę - 1.000 zł i przepadek 3.000 dolarów Wietnamczyka za pracę przy konopiach. Na poczet kary zaliczono mu pobyt w areszcie. Xuan L. N. siedzi od maja 2011 r.
Sąd nakazał zwrócić Wietnamczykowi jego cały dobytek: szczoteczkę do zębów i różową kurtkę.
Wyrok nie jest prawomocny.

Jak wpadła plantacja narkotyku? 4 maja zeszłego roku rankiem policjanci weszli do orientalnego baru na Starym Mieście. Na poddaszu znaleźli plantację konopi indyjskich. Było tam 235 sadzonek i 10 kg suszu z liści konopi. Plantacja miała wentylację i oświetlenie, dzięki którym delikatne roślinki szybko dojrzewały. Była też linia produkcyjna do robienia suszu. W pokoju obok policjanci znaleźli posłanie dla dozorcy plantacji. Wszystkie urządzenia były zasilane kradzionym prądem. Elektrownia podliczyła swoje straty na 8.265 zł.