Sala konferencyjna w pabianickim szpitalu pękała dzisiaj (29 października) w szwach. Na spotkanie z Marcinem Ostojskim – likwidatorem szpitala i prezydentem Zbigniewem Dychto przyszły zrozpaczone pielęgniarki i lekarze. Były krzyki, prośby i łzy.
- Wypłacenie naszych pensji miało być kwestią dni. Minął kolejny tydzień, a konta są puste – wykrzykiwała jedna z pielęgniarek. - Jesteśmy pozadłużane, nie mamy co do garnków włożyć, jak dojechać do pracy.
- Kiedy dostaniemy wypłaty? Nas nie interesują już długi szpitala i wieczne tłumaczenie, my chcemy godnie żyć – dodała inna.
- Jesteśmy cierpliwe, przychodzimy i tyramy za darmo – drżącym głosem mówiła kolejna kobieta. - A jedyne, co słyszymy od likwidatora, to: "nie wiem kiedy będą pensje, nie umiem powiedzieć, nie wolno mi o tym mówić".
Przez krzyki, płacz i oklaski, które zbierały kolejne pielęgniarki i lekarze zabierający głos, próbował przebić się prezydent Zbigniew Dychto.
- Wierzyliśmy, że ta sprawa będzie w tym tygodniu rozwiązana – powiedział. - Żaden z nas nie zatrzymał tych pieniędzy specjalnie.
- Mamy dosyć wykrętów, wymówek, chcemy pieniędzy – usłyszał z sali.
Po pół godzinie ostrej wymiany zdań głos zabrał likwidator.
- Niestety, nie ma sposobu, by państwu pomóc – wyznał. - Rozumiem wzburzenie, rozumiem emocje. Dzisiaj pieniędzy nie ma, ale jest szansa, że będą. Przy optymistycznym scenariuszu w ciągu kilu dni pensje wpłyną na konta pracowników. Musicie wytrzymać. Nie ma innego wyjścia. Widzę sens doczekania do listopada, gdy zacznie funkcjonować spółka.