Podczas niedzielnego półmaratonu w Pabianicach nie zawiedli harcerze, bo włożyli serce w organizację zawodów. Nie zawiedli kibice, choć trudno było im dotrzeć na trasę biegu. Nie zawiodła nawet pogoda, co do której my, zawodnicy, mieliśmy największe obawy. Ale kompletnie zawaliły sprawę nasze lokalne władze. Trzeba cierpieć na zupełny brak samokrytyki, aby pchać się na scenę ustawioną przed zawodnikami i bijąc sobie brawo wysyłać ich w błoto z powodu własnej nieudolności.
Dla większości biegaczek i biegaczy, którzy przyjechali do naszego miasta z całego kraju, pabianicki półmaraton był pierwszym ważnym biegiem tej wiosny. Po wielomiesięcznych treningach w trudnych warunkach (zima w tym roku trzyma mocno) chcieli się sprawdzić na przygotowanej trasie mierzącej 21 km 97,5 m. Zapłacili nie tylko za dojazd, ale też spore wpisowe (50-70 zł). Ponieważ w niedzielę pogoda była świetna do biegania, marzyli o pobiciu rekordów życiowych. Wielu zabrało najlepsze buty, wcale nie tanie, które wkłada się tylko od święta, jakim jest start w zawodach. Liczyli na atestowaną, szybką i dobrze przygotowaną trasę, tym bardziej, że patronami honorowymi zawodów byli odpowiedzialni: za ulice miejskie (prezydent), drogi powiatowe (starosta), wojewódzkie (marszałek). Na dokładkę dołączył do nich poseł z naszego powiatu (wszyscy na zdjęciu obok).
Zawodnikom, którzy przyjechali do Pabianic, nie przyszło nawet do głowy, że miasto powiatowe liczące prawie 70 tys. mieszkańców nie ma kilku czy kilkunastu kilometrów asfaltu, po których można by wyznaczyć trasę półmaratonu, choćby na dwóch lub trzech pętlach. Z drugiej strony nie spodziewali się, że Pabianice to większa metropolia niż Warszawa czy Łódź i nie można w nim wyłączyć w niedzielę na kilka godzin ruchu samochodowego, choćby po to, aby pokazać mieszkańcom zapał kilkuset biegaczy z całego kraju i zza granicy, a biegaczom zaprezentować atrakcje miasta. Zamiast tego maratończyków wysłano w podmiejskie pola i lasy. Pal licho te pola i lasy. Bieganie po nich w kwietniu też może być przyjemne, ale po trasie nadającej się do biegania! Lód, śniegowa breja i kałuże wypełnione po kolana lodowatą wodą do tego się nie nadają. Są co prawda amatorzy ścigania się w takich warunkach, ale oni biorą udział w Biegu Katorżnika czy Biegu Rzeźnika. Na trasie usłyszałem, że swoje zawody Pabianice powinny przemianować na Bieg Świn, bo tak się właśnie czuliśmy taplając się w pośniegowym błocie. Cud, że nikt nie skręcił w nim lub nie złamał nogi. Wściekli uczestnicy zawodów klęli na organizatorów, wielu zarzekało się, że już nigdy do

Pabianic na zawody nie przyjedzie. Żaden nie miał pretensji do pogody, bo każdy średnio rozgarnięty człowiek wie, że polskie drogi gruntowe w kwietniu rzadko da się pokonać suchą stopą.
Prezydencie, starosto, marszałku i pośle! Następnym razem, zamiast pchać się z okrągłymi gadkami na scenę, przejdźcie się po trasie, na którą wysyłacie zawodników. Tylko nie próbujcie po niej biec. Aż tak źle Wam nie życzę.

Grzegorz Kopacz, uczestnik Pabianickich Półmaratonów ZHP