Zanosi się na przekręt. Z grubsza biorąc w grę wchodzi jakieś kilkanaście milionów, do zgarnięcia jednym podpisem na fakturze, bez kropli potu. Brzydko zalatuje mi ze świeżego rozporządzenia rządu w sprawie obowiązku noszenia ochronnych rękawiczek. Wprowadzenie tego obowiązku zmusza nas do kolejnych wydatków z domowego budżetu – tym razem na zakup rękawiczek. Jak już wiadomo, nakaz noszenia ochronnych rękawic obowiązuje w sklepach, na targowiskach, bazarkach i stacjach benzynowych.

Czemu znów musimy zakładać rękawiczki? Logicznie rzecz biorąc, czort wie! Wszak z koronawirusem nie obcujemy aż tak długo, by zapomnieć, co w kwestii rękawiczek nakazywał i zakazywał nam rząd. Najpierw tenże rząd wzgardził ochronnymi rękawiczkami, jako orężem do hamowania fali zakażeń, potem stanowczo zalecał rękawiczki, jeszcze potem znów uznał je za potrzebne jak umarłemu kadzidło, a teraz noszenie rękawiczek ponownie jest „absolutnie konieczne, niezbędne i skuteczne w walce z pandemią”.

Odpowiedź na pytanie: dlaczego rząd znów kombinuje jak koń pod górkę, być może tkwi w równie burzliwych przepisach o noszeniu i nienoszeniu ochronnych maseczek. Rok temu, gdy koronawirusa przywlókł z Niemiec pierwszy Polak, minister zdrowia przekonywał nas, że noszenie maseczek na ustach i nosie to fanaberia. Czyli, że maseczki są do niczego, do kitu, do kosza. Niezwłocznie poszedł za tym surowy zakaz handlowania maseczkami w internetowych sklepach. Ledwie półtora miesiąca później ten sam minister zdrowia oznajmił, iż wprowadza w całym kraju bezwzględny obowiązek zakrywania maseczkami nosa i ust Polaków na ulicach, w sklepach, urzędach i zakładach pracy. Dlaczego? Ponieważ jest to „skuteczna ochrona w czasie epidemii koronawirusa” – raczył zauważyć giętki jak gumowy wąż ówczesny minister zdrowia Łukasz Szumowski.

I wtedy do akcji wkroczyli rozmaici szwagrowie ministrów, braciszkowie, kumple oraz instruktorzy narciarscy. To oni, zanim weszły w życie surowe przepisy o konieczności noszenia maseczek w RP, sprowadzili do kraju „himalaje” badziewia na dwóch gumkach. Z Chin, Pernambuco czy innego tam San Escobar, gdzie tubylcy szyją maseczki w kurnikach, za grosz od sztuki. Następnie szwagrowie ministrów, braciszkowie, kumple oraz instruktorzy narciarscy ministrów drogo spylili tanie maseczki rządowi, dzięki czemu stać ich na rezydencje z basenem pod Warszawą i wakacje w Zjednoczonych Emiratach Arabskich.

Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to najpewniej chodzi o pieniądze. Jakoś nie mam zaufania do ministrów, którzy co kilka miesięcy zmieniają zdanie, przepisy prawa albo posady w rządzie. Bardzo bym nie chciał, by za powtórnym nakazem noszenia rękawic ochronnych znów stali szwagrowie ministrów, braciszkowie, kumple oraz instruktor golfa wiceministra.