Szpital w Pabianicach nie ma na leki, strzykawki i pensje pracowników. Mimo to chce dać gigantyczne wynagrodzenie prawnikowi - podała Gazeta Wyborcza. Tylko za jeden miesiąc placówka zapłaci radcy prawnemu ponad pół miliona złotych.
- Kończą się zapasy leków, strzykawek i pampersów, zaczyna brakować dosłownie wszystkiego - dwa tygodnie temu alarmował Witold Barszcz, dyrektor szpitala.

I przekonywał, że placówka już długo nie pociągnie, bo już trzeci raz w tym roku komornik zablokował konta bankowe.

W kwietniu dyrekcja szykowała się do ewakuacji pacjentów. Udało się jej uniknąć. Ale ostatnio znów odsyłano ich z kwitkiem, bo z powodu braku pieniędzy szpital musiał ograniczyć przyjęcia. Wyjątek robiono tylko dla chorych w stanie zagrażającym życiu. Kiedy ich przyjmowano, sięgano po leki z żelaznej rezerwy.

Lekarze i pielęgniarki o regularnie wypłacanych pensjach już dawno zapomnieli. - Dziś praca w szpitalu to wolontariat - mówił "Gazecie" Barszcz.

Nie dla wszystkich. Mimo kłopotów dyrektor chce hojnie wynagrodzić pracujących dla niego prawników. Stawka jest szokująca - za usługi prawne wykonane przez siedem miesięcy szpital zapłaci Kancelarii Radców Prawnych Jakubowska - Banaszak, Ostojski i Partnerzy z Poznania ponad milion złotych. Tylko jedna faktura, którą radcy wystawili w czerwcu, opiewa na 536 800 zł. W kwietniu i maju usługi kancelarii kosztowały szpital - 251 tys. i 141 tys.

- Strasznie dużo - komentują dyrektorzy łódzkich szpitali.

W "Biegańskim" obsługa prawna kosztowała od początku roku tyle, ile porady poznańskich prawników tylko w maju (140 tys.). Bo "Kopernik" płaci prawnikom po kilka tys. zł miesięcznie.

Prawnik, który wystawia rachunki, przyznaje nam, że wynagrodzenie za czerwiec jest "porażające". Za co każe sobie tak słono płacić? - Za sprawy z wierzycielami, negocjacje z wierzycielami, reprezentowanie szpitala w sądzie - wylicza dyrektor Barszcz.

Szpital ma z kancelarią umowę. Zgodnie z nią płaci co miesiąc ryczałt - 12 tys. zł. Dodatkowe honoraria prawnicy doliczają sobie za każdą złotówkę długu, umorzoną dzięki ich negocjacjom.

Łódzkich dyrektorów dziwi takie rozwiązanie.

- Mam umowę z dwoma kancelariami. Obydwu płacę ryczałtem - mówi Wojciech Szrajber z "Kopernika". - O żadnych procentach od wygranych spraw albo wynegocjowanych ugód nie ma mowy.

- U nas też radcy mają ryczałt bez żadnych dodatków - mówi Małgorzata Majer, dyrektorka "Biegańskiego".

- Pracuję dla pabianickiego szpitala dwa lata - mówi Marcin Ostojski z poznańskiej kancelarii. - Chronię go przed komornikami, żeby nie zabierali pieniędzy. Dzięki mnie umorzono 30 mln długów.

Barszcz: - Powiem tylko, że umowę z kancelarią zawarł jeden z moich poprzedników. Kiedy zacząłem pracę w szpitalu, zmieniłem warunki na korzystniejsze. Nie zrezygnuję z ich usług, bo to by było podcinanie gałęzi, na której siedzę. Długo dla nas pracują i wgryźli się w nasze sprawy.

Co na to prezydent Pabianic, któremu podlega szpital?

- Nie ma nic do powiedzenia - mówi Bartosz Groman z biura prasowego pabianickiego magistratu.