- Najwięcej jest kombinatorów, którzy siedzą z biletem gotowym do skasowania. Gdy wsiadamy, dopiero wtedy biegną do kasownika – mówi Robert Woźniak, kierowca miejskiego autobusu, który też jest kontrolerem biletów.

Kontrolerzy i kierowcy znają już ich twarze.

- Kierowca na nasz znak blokuje kasowniki. I kombinator zostaje z nieskasowanym biletem w garści – dodaje kierowca Robert Legiędź, który kontroluje bilety od ponad trzech lat.

Jedna ze złapanych par z nieskasowanymi biletami w dłoniach tłumaczyła się, że właśnie dowiedziała się, że będzie miała dziecko. I jest w takim szoku, że zapomniała skasować.

- Wtedy słyszymy, że kasownik popsuty i nie działa – dorzuca. 

Zazwyczaj jadący na gapę tłumaczą się, że „zapomnieli”, „zagadali się i nie skasowali”. Są panie, które akurat dziś zmieniły torebkę i zapomniały przełożyć migawkę. Często słychać, że „właśnie szła kupić bilet”, albo „szuka pieniędzy w torbie”.

- Tylko że szuka ich już trzeci przystanek – zauważa kontroler. - Hitem są bilety wielokrotnie skasowane, że niby nie wiedział, czy dobrze skasował. Tylko daty, godziny i numery autobusów się nie zgadzają. Powinny być identyczne, a nie są.

Zwłaszcza panie próbują okłamywać kontrolerów: „miałam 50 zł i kierowca nie mógł mi wydać reszty”.

- To kłamstwo, bo w regulaminie jest napisane, że kierowca sprzedaje bilety na przystanku za odliczoną kwotę – wyjaśnia kontrolujący. - Kolejne kłamstwo to mit, że pierwszy przystanek można przejechać za darmo. To nieprawda. Na bilecie jest napisane, że należy go skasować niezwłocznie po wejściu do autobusu.

Czasami ktoś udaje głuchoniemego. Ktoś inny mówi, że ma dziurę w spodniach i skasowany bilet wypadł, albo że dziś mamy dzień bez samochodu...

Kontrolerzy robią po 25-30 kontroli dziennie na różnych liniach autobusowych.

- Bywa, że ani jednego mandatu nie wystawimy – mówi pan Robert, który od lat kontroluje pasażerów autobusów miejskich. - Wtedy wszystkim dziękujemy za uczciwość i rzetelność. O to nam chodzi, żeby ludzie kasowali bilety. Nie chcemy im wystawiać mandatów, nie chcemy ich karać.

Od czterech lat sześciu kierowców sprawdza bilety w autobusach miejskich. Oprócz nich jest 4 panów z firmy „Kontrola” z Łodzi.

- Miesięcznie wystawiają od 60 do 100 mandatów – wylicza Danuta Muszczak, kierownik eksploatacji w Miejskim Zakładzie Komunikacyjnym.

- Mój rekord mandatów to 14 wystawionych jednego dnia – wylicza Legiędź. - Najwięcej takich sytuacji mamy popołudniu.

Jeden z kierowców potrafi zatrzymać autobus i wyprosić chłopaków jadących na gapę.

- Wychodzi zza kierownicy, podchodzi i pyta, czy mają bilety lub migawki. Jeśli nie mają, każe im wysiąść – mówi Magda, pasażerka. - Dwa razy już widziałam taką akcję z tym kierowcą.

Na linii „T” zdarza się, że pasażerowie na gapę udają, że nie znają polskiego.

- Emigranci z Azji zaczynają mówić po angielsku lub po swojemu. Nie mają biletu, dokumentów i nic nie rozumieją. Wtedy my po polsku mówimy, że w tej sytuacji wzywamy policję. I na słowo „policja” od razu zaczynają rozumieć po polsku i wyciągają kartę stałego pobytu – opowiada kontroler.

Inny rodzaj tłumaczeń słyszą strażnicy miejscy. Źle zaparkowane auto przy przychodni to wina gorączki i szybkiej wizyty u lekarza. Zostawione na zakazie przy aptece, bo... babcia leki potrzebowała, więc kierowca szybko pobiegł. W centrum tłumaczą się, że pokłócili się z żoną lub mężem lub dziecko mają chore, więc nie myślą, nie zauważyli, zapomnieli...

- Dzieci na widok munduru zazwyczaj zaczynają płakać. Rodzice szybko to wykorzystują i tłumaczą błędy parkowania płaczem dziecka. Każdy jest człowiekiem, więc zazwyczaj tylko upominamy mamę i odpuszczamy – mówi inspektor Krzysztof Jegier ze Straży Miejskiej. - Wiele pań tłumaczy się na blondynkę. Jak zaczynają żartować, przepraszać to i my strażnicy odpuszczamy.

Gorzej jest, gdy ktoś zaczyna się powoływać na znajomości w Urzędzie Miejskim i straszy prezydentem lub radnymi.

- To działa na nas jeszcze gorzej. Zaczynamy być wtedy służbistami i obowiązuje zasada „zero tolerancji”. Skoro ma takie znajomości, to może na nas też naskarżyć, że za niski mandat dostał. Nie ma wtedy zmiłuj się – mówi strażnik. - Zawsze pytamy, dlaczego to zrobił, dlaczego tutaj parkuje. Szczera odpowiedź, bez nerwów z elementami żartu na pewno ma wpływ na łagodniejszy wymiar kary.

Policjanci muszą jeszcze bardziej być odporni na kłamstewka kierowców, którzy przekraczają dozwoloną prędkość. Jedna z pań zatrzymana do kontroli, na pytanie, gdzie tak pędzi, odpowiedziała, że chciała się zabić, bo właśnie dowiedziała się, że mąż ją zdradza. Policjanci posadzili ją w radiowozie, podzielili się herbatą z termosu, pogadali, uspokoili i... puścili bez mandatu.

- Zatrzymany do kontroli, który jechał za szybko, zazwyczaj skarży się na ból zęba. Albo dziecko jest samo w domu. Jest zdziwiony, że jego auto tak szybko jechało. Wtedy słyszymy: „moje auto takich prędkości nie osiąga” - wylicza sierżant sztabowy Tomasz Tarała z pabianickiej drogówki.