W poniedziałek (12 lipca) przyjechała po niego nowa właścicielka.
- Mogliśmy wydać pieska, bo uznaliśmy go za bezpańskiego. Nie wpłynęło do nas bowiem żadne pismo o odebraniu właścicielowi praw do psa – usłyszeliśmy od pracownika przytuliska. – Dlatego możemy mu zapewnić dom tymczasowy.
(Dwa głodzone amstaffy, o których pisaliśmy kilka miesięcy temu, nadal przebywają w schronisku, bo przeciwko ich właścicielowi wciąż toczy się sprawa w sądzie. Do momentu jej zakończenia psy nie mogą zostać wydane nowym właścicielom).
Dziś piesek czuje się już w miarę dobrze. Powoli dochodzi do zdrowia, ale chodzenie wciąż sprawia mu trudność. I wciąż bardzo się boi. Szczególnie mężczyzn.
Przypomnijmy: 18 czerwca do schroniska trafił ciężko poraniony szczeniak. Przywieziono go z ulicy Pięknej, gdzie Straż Miejską wezwali sąsiedzi właściciela psa. Słyszeli skowyt zwierzęcia. Pies nie mógł chodzić, zwijał się z bólu. W schronisku zajął się nim weterynarz. Badania wykazały, że kundelek ma złamane żebra i nogi, zwichnięty kręgosłup, uszkodzone biodra. Został opatrzony, połknął leki. Według lekarza weterynarii, bez wątpienia były to ślady znęcania się, jakie zostawił na suczce wyjątkowo okrutny człowiek. 5 lipca kierownictwo schroniska zgłosiło formalnie policjantom podejrzenie popełnienia przestępstwa - znęcania się nad psem. Policja przyjęła zawiadomienie i będzie przesłuchiwała właściciela kundelka – 29-letniego mieszkańca naszego miasta. Za znęcanie się nad zwierzęciem grozi kara pozbawienia wolności do dwóch lat.