Przez 6 lat oprowadzał turystów po pustyni w Kalifornii.W ciągu siedmiu lat Tomek Nowakowski z Pabianic przeszedł pieszo po górach całego świata 15.000 km.

– Stany Zjednoczone przeszedłem z Meksyku do Kanady pieszo. To jakieś 4,5 tysiąca kilometrów – wylicza. – Potem poszedłem od Georgii i doszedłem aż do Maine. To 3,5 tysiąca kilometrów.

Z miłości do gór Tomek Nowakowski wybrał studia – Wydział Turystyki i Rekreacji w Poznaniu. To tam zaczął pisać pracę magisterską o marketingu turystyki w Stanach Zjednoczonych. W ramach współpracy jego uczelni z Uniwersytetem Florydy razem z kolegami poleciał przez ocean. Po studiach wrócił do Stanów. Mieszka tam od 20 lat.

– Dużo chodzę. Szlaki w polskich górach przeszedłem już wielokrotnie. Znam Pireneje, Alpy, Sierra Nevada. Często wyruszam sam, ale na szlaku rodzą się przyjaźnie z bardzo ciekawymi ludźmi – wyznaje.

Wielkim wyzwaniem dla miłośników chodzenia po górach są amerykańskie Apallachy. Ten system górski we wschodniej części Ameryki Północnej (rozciąga się na długości 3.600 km) to wręcz mistyczne miejsce. Przejść je można z plecakiem w niemal… pół roku. Na szlaku spotkamy trzy grupy ludzi. Pierwsza to studenci, którzy zanim wyruszą w dorosłe życie, wyruszają na szlak. Druga to młodzi emeryci, a trzecia to tacy jak Tomek. Na dziesięciu idących do celu, dochodzi jeden. Czasami dwóch.

– To prawda, że odpada 80 procent tych, którzy wyruszyli. Ale na szlaku spotykałem też rodziny z dwójką dzieci w wieku 11, 13 lat. To jest dla nich genialna lekcja życia – uważa. – Ja ostatnią wędrówkę po Appalachach zakończyłem siedem miesięcy temu. Ten szlak pokonałem już trzy razy.

Magia szlaku dopada tu wielu. Ludzie nie mają imion, dostają przezwiska związane z jakimiś śmiesznymi sytuacjami. Na rozstaju dróg możemy natrafić na skrzynię z kartką: „poczęstuj się”. W środku będą ciastka, napoje. Okoliczni mieszkańcy za darmo przyjmują piechurów. Karmią ich, dają nocleg. Pozwolą na kąpiel i zrobienie prania.

– Łapiesz stopa, a tu nagle po godzinie jesteś w domu tej rodziny, jecie kolację, masz wygodne łóżko – wspomina. – W normalnym życiu to też się zdarza, ale bardzo rzadko to zauważamy, doceniamy.

Na szlaku dowiadujemy się, jak niewiele nam do szczęścia potrzeba. Wystarczy śpiwór, coś do zjedzenia i dobre towarzystwo. Doceniamy potem ciepły prysznic, wygodne łóżko, miękkie krzesło.

– Kocham góry, więc wiele moich przemyśleń jest z nimi związanych. Wszyscy idziemy przez całe życie na szczyt góry. Jedni mają strome zbocza, inni kręte ścieżki. Ale wszyscy zmierzamy do tego samego celu – przekonuje. – Co jest w mojej wędrówce pociągające? Prostota życia. Wracam do domu i wiem, że te inne rzeczy to tylko dodatki do naszego życia.

Pójście szlakiem jest jak medytacja. Pozbywamy się niepotrzebnych rzeczy, jesteśmy tylko ze sobą. Czasami idziemy w milczeniu wiele dni, bo nikogo po drodze nie spotykamy. Mięśnie wytrzymają dźwiganie 30 kg plecaka, ale po kilku dniach odmawiają posłuszeństwa stawy, kolana.

– Ludzie wyrzucają niepotrzebny sprzęt. Wygląd przestaje mieć znaczenia. Ja teraz idę z małym plecakiem, karimatą i śpiworem. Na pustyni warto mieć parasolkę. Ochroni przed słońcem – radzi. – Na nogach mam zazwyczaj lekkie buty do biegania. Więcej nie trzeba. Im więcej masz, tym bardziej cierpisz, bo musisz to nieść. Tak jak w życiu.

Wielu zachwyca się jego podróżami i chce jak on wyruszyć. Tomek tłumaczy, że nie ma jednego sposobu na życie.

– Każdy z nas ma inny sposób, ale każdy z nas musi sam sobie wybrać to, co chce w życiu robić – przekonuje. – Wyboru trzeba dokonać, a nie czekać, że samo to się stanie.

Tomek kilka razy w roku dokonuje takich wyborów. Dziś jest tutaj, jutro tysiące mil dalej.

– Ja nie układam dalekich planów. Wierzę, że nie ma nic oprócz tu i teraz – tłumaczy. – Dzięki temu pracuję na moją przyszłość. A nawet zmieniam przeszłość, bo wspomnienia zmieniają się pod wpływem świadomości. Inaczej je interpretujemy, gdy mamy większą wiedzę.

Co powstrzymuje innych, by wyruszyć jak Tomek na własną ścieżkę życia?

– Strach – uważa podróżnik. – Myślimy, że nasza pozorna stabilność daje nam bezpieczeństwo. Nic bardziej błędnego. Bezpieczne jest dla wielu to, co znają. I nawet wolą cierpieć niż zdecydować się na zmiany. Oczywiście mówiąc językiem gór, nie można od razu wybrać się na duży szlak i go przejść. Ale można codziennie iść pieszo do pracy, zamiast jechać samochodem. Potem można przejść więcej kilometrów, robiąc wycieczki po okolicy. Małymi kroczkami przejdziemy do rzeczy, które są do zrobienia, ale nie od razu.

Tomek radzi stać twardo na ziemi. Powtarza arabskie przysłowie: „Ufaj Bogu, ale wielbłąda przywiąż do drzewa”. Kiedyś, zanim wyruszył na wyprawę, ciężko pracował wiele miesięcy, by odłożyć pieniądze na podróż. Teraz już tak się nie spina. Wie, że da radę spokojnie przygotować się do wyprawy.

Jakie prace wykonywał? Przez 6 lat był przewodnikiem po pustyni w Kalifornii. Pokazywał turystom węże, kojoty i piękne miejsca. Rok temu zrezygnował. Wyjechał. Prowadził szkołę tai chi w Kalifornii. Od 7 lat jest nauczycielem, ale tai chi ćwiczy od 20 lat. W tym roku wybiera się do Indii, by tam nauczyć się jogi i zostać nauczycielem. Ćwiczy też qi gong.

– Nie muszę mieć supersamochodu, ale to akurat mój wybór. Ja wolę pojechać tam, gdzie jeszcze nie byłem – przyznaje. – Na jesieni mam w planach Indie, Tybet, Nepal.

Od pół roku mieszka na Hawajach. Tutaj z dala od cywilizacji, w dżungli, nieopodal wodospadu urządza z grupą znajomych ośrodek, do którego na kursy jogi, tai chi czy medytacji będą zjeżdżać Amerykanie. To ma być taka zielona szkoła dla dorosłych.

– Lubimy kpić z uśmiechniętych Amerykanów, ale im ten na początku sztuczny, wyuczony uśmiech wchodzi w krew. Ich życie zaczyna być z czasem pogodne, choć wcale nie jest im łatwo – przekonuje. – Gdy ląduję w Polsce, to po minach ludzi już wiem, że jestem w ojczyźnie. To jest jak dzień do nocy.

Gdy teraz wylądował w Warszawie, musiał kupić buty. U nas była zima, a on był w klapkach z gołymi nogami.

Nowakowski przeniósł się na Hawaje, by pracować w ośrodku dla chorych na nowotwory. Tutaj zjeżdżają ludzie w różnym stopniu zaawansowania choroby. Po co? Żeby uczyć się inaczej spojrzeć na chorobę. Dowiedzieć się, dlaczego ją „dostali”. Nauczyć się żyć od nowa.

Na Hawajach poznał lekarza z Chin, który jest nauczycielem qi gong. To chińskie ćwiczenia wspierające zdrowie i harmonię wewnętrzną, rozwijane od tysięcy lat.

– Dziś ten lekarz zbudował szpital. Leczy w nim setki chorych na raka i inne poważne choroby. Są uzdrawiani siłą umysłu, siłą słowa, wykorzystując qi gong – wyjaśnia.

W chińskim szpitalu nie wolno myśleć negatywnie.

– Wszyscy muszą mieć non stop pozytywne myśli. Gdy sto osób równocześnie ćwiczy jedno ćwiczenie gi gong, wyzwala się taka energia, że ludzie zdrowieją. To właśnie wykorzystywanie siły umysłu – wyjaśnia.

My, Europejczycy mówimy wtedy, że to cud. Dla Chińczyków to normalne, codzienne rzeczy.

– To tak jak zdobywanie góry. Wiele osób idzie i cierpi, walczy z tą górą, z tym podejściem. Ale po latach wędrówek, po wielu wejściach wiemy, że zejście jest trudniejsze, bo bardziej narażone są kolana – tłumaczy. – Tak samo w życiu są góry i doły, i musimy je pokonywać. Nie możemy mieć wobec życia samych oczekiwań, bo się rozczarujemy. Lubię takie przysłowie: „Jak chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz mu o swoich planach”.

Co teraz będzie robił Tomek z Pabianic?

– Ludzie wciąż pytają mnie, czy nie chcę pisać książek – przyznaje. – I pewnie tak się stanie, bo mam notatki z każdego miejsca na świecie, gdzie byłem. Co mnie w życiu zachwyca? Że wszystko jest takie niesamowite. Wystarczy o czymś pomyśleć, wierzyć w to i już wtedy otwierają się pierwsze drzwi do spełnienia tego. Ale potrzebna jest choćby odrobina wysiłku. Samo pobożne życzenie nie gwarantuje zmian. Po tylu przygodach jestem pewien, że wszystko w życiu dzieje się w jakimś celu i nie jest to przeciw nam.