„RTS Pany” – głosi napis wysprejowany na oknie. Budynek „ozdabia” jeszcze biała płachta z napisem: "Lokale do wynajęcia" i numerami telefonu, wyblakła reklama weterynarza, którego od dawna już tu nie ma. A także żółte bannery z palmami – pamiątki po dyskotece „Sahara”, również zamkniętej. Na parterze działa jeszcze sklep z akcesoriami do telefonów, butik z ubraniami po przecenie, obok jest bar z kebabem. Pozostałe pomieszczenia świecą pustką.

Tak wygląda główny budynek dawnej fabryki przy Zamkowej. Zabytkowy gmach w centrum miasta, naprzeciwko Starostwa Powiatowego, dzisiaj przede wszystkim straszy. Mógłby być wizytówką miasta. Odnowienie fabryki udało się przecież po sąsiedzku, w Fabryce Wełny Andrzeja Furmana. Nowe życie dostają też tereny przy Grobelnej, gdzie rośnie pasaż handlowy. Tymczasem główna pamiątka po Pamoteksie pozostaje opuszczona. I przynosi wstyd miastu.

Jak do tego doszło? Czy jest nadzieja na ratunek?

Mundury dla Wehrmachtu

„Spotkajmy się pod zegarem” – tak przez dziesięciolecia mówili pabianiczanie. Każdy wiedział, o co chodzi. Zegar ozdabiał główne wejście do gmachu dawnej tkalni i przędzalni, zwanej tkalnią centralną lub wysoką.

Budynek przy Zamkowej stanął w 1891 roku. Należał do spółki fabrykantów - Kruschego i Endera. Dwupiętrową budowlę z czerwonych cegieł wzniesiono na planie wydłużonego prostokąta.

Fabryka pracowała bez przerw. Robotnicy przechodzili przez główną bramę trzy razy dziennie. Do pierwszej wojny światowej zatrudniała ponad cztery tysiące robotników. Pracowali w wykończalni, farbiarni, drukarni, draparni, gazowni i elektrowni. Warunki ciężkie - wilgoć, brak światła, kiepska wentylacja.

W czasie wojny bawełnę i maszyny zarekwirowali Niemcy. Tkalnia centralna ruszyła do pracy znów w międzywojniu. Wciąż należała do potomków założycieli. W 1932 roku strajkowali pracownicy fabryki. Policja sięgnęła po broń, zginęło pięć osób. Tragedię do dziś upamiętnia tablica wmurowana na froncie budynku trzydzieści lat później.

Podczas II wojny fabryka produkowała mundury dla Wehrmachtu. Po wojnie komuniści fabrykę połączyli z pozostałymi zakładami w mieście, tworząc Pabianickie Zakłady Przemysłu Bawełnianego (PZPB).

- W budynku przy Zamkowej stały krosna. Na teren fabryki wchodziło się przez tę główną bramę, pod zegarem. Portier sprawdzał przepustki, a przy wyjściu grzebał w torbie i sprawdzał, czy nie wynosimy materiałów. Kobiety obmacywała pani portierka. Przez tę główną bramę wjeżdżały i wyjeżdżały ciężarówki z przędzą i towarem – wspomina pani Juliana, która w Pamoteksie przepracowała 30 lat.

Magistrat przejmuje fabrykę

PZPB upadło w latach 90-tych. Fabryka straciła największy rynek zbytu – Związek Radziecki – oraz przegrywała konkurencję z tanimi produktami z Chin. Jeszcze w 2000 roku szefowie Pamoteksu dokupili maszyny za 31 milionów złotych. Nie pomogło. W tym samym roku strata sięgnęła 24 milionów złotych. Firma miała też 50 milionów długów.

Do Pamoteksu wkroczył syndyk Marek Andrzejewski. Zaczęła się wielka wyprzedaż. Budynek przy Zamkowej 4 już wtedy wpisany był do rejestru zabytków. Chrapkę na Wielką Tkalnię miał Urząd Miejski.

- Pamotex zalegał nam z płatnościami za podatek od nieruchomości. Zaległości były wieloletnie. W czasach, gdy prezydentem był Florian Wlaźlak, wpadliśmy na pomysł - rozważaliśmy, żeby syndyk przekazał nam budynek w ramach spłaty zadłużenia. Resztę jego wartości byliśmy gotowi dopłacić i jeszcze zrobić remont budynku. Planowaliśmy, że wszystkie oddziały Urzędu Miejskiego trafią w jedno miejsce i nie będą już porozrzucane po mieście. Pomysł bardzo popierał świętej pamięci Mieczysław Mik, przewodniczący Rady Miejskiej – wspomina Adam Marczak, wówczas sekretarz miasta.

Do porozumienia nie doszło, bo magistrat nie dogadał się z syndykiem.

- Pamotex był winny pieniądze nie tylko nam. W pierwszej kolejności syndyk musiał spłacić pracowników, ZUS, innych wierzycieli. My byliśmy na szarym końcu w kolejce po odbiór długu. Magistrat nigdy nie odzyskał tych pieniędzy. Doszło do tego, że część zadłużenia spłacali nam w pościeli produkowanej przez zakład – dodaje Marczak.

Dziś syndyk Marek Andrzejewski nie chce wspominać losów Pamoteksu. Urzędnicy na dobre porzucili zaś plany przejęcia fabryki pod zegarem.

Podatki? A po co?

W 2005 roku Andrzejewski sprzedał w końcu budynek łódzkiej firmie CFI (Centralny Fundusz Inwestycyjny). Dwa lata później nowy właściciel odnowił fasadę budynku, wymienił okna, rynny, bramę wjazdową i nawierzchnię. Wszystko pod okiem konserwatora zabytków. Fabryka lśniła wyczyszczoną cegłą. Plany były ambitne. Szef firmy Adam Kawczyński obiecywał, że zrobi z tkalni drugą Manufakturę. W pabianickiej fabryce miały znaleźć się sklepy, salony firmowe i biura, kawiarnie, restauracje, fitness klub, kręgielnia. Wyszło tak sobie.

Przez ostatnie lata fabryka kojarzyła się głównie z kolejnymi dyskotekami, które organizowali coraz to nowi najmujący. Goście tańczyli w klubach: Halloween, Sin City, Ósemka, Stara Tkalnia, a ostatnio – Sahara. Najnowszy najemca zniknął rok temu. Przestał odbierać telefony od gości, którzy dopytywali, kiedy zorganizuje nowe imprezy.

Poza tym przy Zamkowej 4 mieliśmy sklepy i niewiele więcej. Widać, że na budynek od lat nie ma pomysłu.

Firma CFI szybko weszła na kurs kolizyjny z urzędem.

- Nie płacili podatku od nieruchomości – wspomina były prezydent Zbigniew Dychto. - Tłumaczyli, że budynek jest w złym stanie, niewykorzystany, a oni nie prowadzą działalności. A cały czas wynajmowali pomieszczenia na dyskoteki czy sklepy dla Chińczyków. Mieli obowiązek co roku składać oświadczenie o powierzchni obiektu. Nie robili tego. Pracownice urzędu szły na kontrole, żeby pomierzyć im te pokoje. Całowały klamkę, bo właściciele nagle znikali. Wmawiali nam, że mają zakład pracy chronionej i nie muszą płacić podatków. Bzdury wygadywali. Oni mają wiele inwestycji w innych miastach. Odbierałem telefony z całej Polski. Ludzie pytali, czy u nas też nie płacą.

Urząd pozwał firmę do sądu.

- Wygraliśmy. Musieli nam zapłacić 200 tysięcy złotych – dodaje Dychto.

Teraz szefowie CFI nie są już magistratowi winni żadnych pieniędzy. Podatki płacą regularnie.

Zabytki w fatalnym stanie

CFI obecnie nazywa się „Central Fund of Immovables”. Łódzki deweloper na rynku istnieje od 2001 roku. Firma chwali się ponad 160 obiektami w całym kraju, głównie w Łodzi, gdzie mają obiekty na Radwańskiej, Próchnika, Wigury, Wróblewskiego. W Łodzi dali się poznać jako eksperci od skupowania nieruchomości do spekulacji. CFI są też właścicielami sieci hoteli Boutique Hotel’s. Posiadają wiele zabytkowych obiektów. Na przykład budynek przy placu Zwycięstwa 2, który w 2005 roku zawalił się, bo był w fatalnym stanie. W 2016 roku lokalna „Gazeta Wyborcza” przypomniała, że do firmy należy więcej zabytków w tragicznym stanie, między innymi budynek przy Sienkiewicza 47, fabryka Hentschela przy Wólczańskiej, kamienica Fischera na rogu Piotrkowskiej i Zielonej. Cytowany przez gazetę ówczesny konserwator zabytków Wojciech Szygendowski nie był w stanie wskazać żadnego przykładu, gdzie remonty prowadzone przez CFI poprawiłyby sytuację budynków. Urzędnicy nakładali na firmę kary, ale nie udało im się wiele wskórać.

Cieszyć się czy płakać?

Pracownicy CFI zapowiadają teraz remont pabianickiej fabryki.

- W zeszłym roku firma wystąpiła o opinię na temat planowanych remontów w budynku przy Zamkowej 4 – informuje Grzegorz Dębski, naczelnik wydziału rejestru zabytków w Wojewódzkim Urzędzie Ochrony Zabytków. - Nie dostaliśmy jeszcze pytania o zgodę na przeprowadzenie prac.

Budynek Centralnej Tkalni jest objęty ścisłą ochroną konserwatora. Nawet malowanie ścian wymaga uzgodnienia z urzędnikami. W planie miejscowym budynek przeznaczony jest pod wielkopowierzchniowe obiekty handlowe i usługi.

Obecnie CFI wynajmuje w budynku dwa lokale, ale chętnie wynajmie więcej. Oferuje powierzchnię pod handel. Pomieszczenia od 100 metrów w górę. Cena: 45 złotych netto za metr.

- W chwili obecnej trwają rozmowy z osobami zainteresowanymi wynajęciem kolejnych powierzchni – zapewnia Anna Ławska z CFI Nieruchomości. - Pozostałą powierzchnię parteru spółka planuje zaaranżować na restaurację.

Najprawdopodobniej do budynku nie wróci już dyskoteka. Inwestor ma nowy pomysł. W Centralnej Tkalni ma pojawić się hotel.

- Planowany jest remont nieruchomości, którego celem będzie zaadaptowanie budynku do funkcji hotelu wraz z salami konferencyjnymi. Zostanie on włączony w sieć hoteli prowadzonych przez spółkę pod marką Boutique Hotel’s – dodaje Anna Ławska.

Nie podaje jednak, kiedy ruszą prace.

Remontowi na pewno będzie przyglądać się konserwator zabytków. A co, jeśli prace nie wystartują i budynek dalej będzie niszczał?

- Konserwator może nakładać kary, kontrolować, czy zabytkowa nieruchomość jest zadbana, czy nie ulega degradacji. Przy pierwszym upomnieniu kara może wynieść dwa tysiące złotych. Za niszczenie zabytku kary rosną do dziesiątek tysięcy – zapewnia Grzegorz Dębski.

Ale biorąc pod uwagę łódzkie doświadczenia konserwatora z firmą CFI, w Pabianicach mamy powody do obaw.