Kochają swoją pracę i mają z niej spore pieniądze. To młodzi ludzie z Pabianic, którzy nie wyjechali po studiach zagranicę i zaryzykowali, otwierając u nas biznes. Czy można zarobić nad Dobrzynką, opowiadają: trener personalny, spec od komputerów, właścicielka przedszkola i projektantka butów

 

Marcin Bochenek ma 27 lat. Jest wysoki i dobrze zbudowany. Nic dziwnego, bo ten absolwent Uniwersytetu Łódzkiego i Kolegium Nauczycielskiego w Zgierzu pracuje jako trener personalny.

- Ze sportem byłem związany od dziecka – wspomina Marcin. – Grałem w piłkę nożną we Włókniarzu i Dłutowie. Teraz już nie „kopię”, bo nie mogę sobie pozwolić na kontuzję.

W trakcie studiów podjął decyzję, że zrobi kurs na trenera personalnego. Kto to taki? To instruktor na siłowni, który dobiera trening indywidualnie do klienta. Oprócz treningu, może też opracować odpowiednią dietę i… zmotywować do ćwiczeń.

- Żeby zobaczyć, jak to robię, trzeba przyjść do mnie na trening – śmieje się. – A tak serio, na każdą osobę podziała różna motywacja.

Dla niektórych będzie to już sama opłata za trening – u Marcina to około 80 zł za godzinę ćwiczeń.

Ale trener personalny to niełatwa praca – jest się odpowiedzialnym za człowieka i jego zdrowie.

- Miałem np. pod opieką małżeństwo po 75. roku życia – opowiada. – Pomagałem im usprawnić ciało i lepiej radzić sobie ze schorzeniami.

Większość pań, które do niego przychodzą, chce schudnąć. Panowie - nabrać mięśni i ukształtować sylwetkę.

- Nie odchudzam ludzi do przesady, tylko tak, żeby wyglądali zdrowo – mówi Marcin.

Jako trener pracuje od 3 lat. Zaczynał w jednym z klubów sportowych w Łodzi. Sam szukał sobie klientów, a że treningi z nim przynosiły efekty, wkrótce zaczęto go sobie polecać. Po półtora roku odszedł z klubu i zaczął pracować na własny rachunek w Studio Treningu Personalnego 60 minut.

W tym czasie założył też swoją stronę internetową, a od września ubiegłego roku prowadzi własną działalność – jest pomysłodawcą i założycielem szkoły UcanBeFit Academy Centrum Doskonalenia Trenerów (www.ucanbefitacademy.pl), gdzie kształci przyszłych i obecnych trenerów oraz instruktorów fitness.

- Postanowiłem wykorzystać wiedzę i doświadczenie, zdobywane latami, aby pomagać wszystkim, którzy chcą poprawić swoją kondycję i zdrowie. I uczyć tego innych – tłumaczy.

Szkolenia prowadzi w wynajętych salach lub siłowniach. Ich tematy są różnorodne, np.: odżywianie w sporcie z suplementacją czy dieta i trening dla kobiet w ciąży.

- Każdy blok szkolenia prowadzą pracujący dla mnie specjaliści w swoich dziedzinach – mówi. – Przykładowo, kulturystyką zajmuje się Katarzyna Kozakiewicz-Kowalik,

mistrzyni świata i 10-krotna mistrzyni Polski w fitness sylwetkowym.

Koszt takiego kilkutygodniowego kursu to ok. 1.500 zł.

Kursów na trenerów personalnych i zajmujących się tym ludźmi jest coraz więcej.

- Ale żeby na tym zarobić, trzeba być naprawdę dobrym – dodaje Bochenek.

 

Pani od „Kłapciatka”

- W trakcie studiów pracowałam jako niania – opowiada 28-letnia Beata Brodowska, nauczycielka wychowania przedszkolnego. – Później chciałam pracować w przedszkolu, a założenie własnej działalności z tym związanej, to był już szczyt moich marzeń.

Udało się. Beata wystartowała w programie „Szansa na biznes”. Opisała swój pomysł, przeszła odpowiednie szkolenia i dostała 20.000 zł. Reszta potrzebnej sumy to były oszczędności i pomoc rodziny.

Znalezienie w Pabianicach odpowiednio dużego i niezbyt drogiego pomieszczenia nie było łatwe. To, które wynajmuje przy Grota-Roweckiego 3, liczy 170 m kw. Młoda bizneswoman musiała wydzielić pomieszczenia na toalety i kuchnię.

- Na początku natknęłam się na mnóstwo problemów. Na niektóre urzędnicze decyzje trzeba było czekać miesiącami – zdradza.

I tak, przedszkole miało ruszyć we wrześniu 2013 r., ale zostało otwarte w październiku. Na początku przez kilkadziesiąt dni na zajęcia do „Kłapciatka” (tak ma na imię jeden z bohaterów bajki „Troskliwe misie”) przychodziło tylko jedno dziecko (i uczęszcza do dziś). Z czasem doszło do pięciorga. Teraz do przedszkola uczęszcza osiemnaścioro dzieci. Najwięcej jest 3,5- oraz 4-latków.

- Specyfiką mojego przedszkola jest jedna grupa wielowiekowa. To wbrew pozorom dobre rozwiązanie, bo maluchy podpatrują zachowania dzielnych starszaków i naśladują ich, a starszaki uczą się wyrozumiałości i tolerancji dla maluchów – uważa Beata. - Do godz. 10.00 wszystkie dzieciaki bawią się razem, a później w swoich grupach wiekowych, mają realizowaną podstawę programową.

Przedszkole otwarte jest od 7.00 do 17.00. Nie ma wpisowego, a czesne wynosi 250 zł. W tej cenie jest angielski (codziennie), zumba, gimnastyka. Dodatkowo płatne są karate i joga. Śniadania i podwieczorki dzieci przynoszą z domów. Przedszkole zapewnia obiady, przywożone z „Pierożka”.

- Ze względu na konkurencję i rozmaitość oferowanych usług, potrzeba wiele pracy i kreatywności, aby utrzymać się na rynku – uważa Brodowska. – Ale każdy z nas szuka zawodu, który przyniesie mu satysfakcję. Mogłabym robić coś innego, ale wykonuję to, co sprawia mi przyjemność.

Póki co, Beata nie myśli o powiększeniu przedszkola.

- Zależy mi na tym, by dobrze poznać każde dziecko – mówi. – Dla mnie najbardziej liczy się zaufanie rodziców, zadowolenie i bezpieczeństwo dzieci. Dzięki temu kolejni rodzice powierzają nam opiekę nad swoimi pociechami.

 

Spec od wirusów

Był rok 2005, gdy 26-letni Bartłomiej Zajda wystartował w programie pabianickiego urzędu pracy i zdobył dofinansowanie na otwarcie własnej działalności. Za 11.000 zł kupił komputer, oprogramowanie do niego i aparat fotograficzny.

- Na tamte czasy mój projekt, czyli tworzenie stron internetowych i reklam, był innowacyjny – opowiada. – Oprócz mnie zajmowało się tym w mieście kilka osób.

Tak powstało „Implo”. W tym samym czasie Bartek pracował jako „wolny strzelec” dla dużej agencji reklamowej w Łodzi. Wiele się tam nauczył i brał udział w ciekawych projektach, np. tworzył oznakowania zewnętrzne i wewnętrzne dla znanej firmy motoryzacyjnej.

Po kilku latach, kiedy na rynku pojawiła się konkurencja, Zajda otworzył sklep internetowy, w którym sprzedaje oprogramowanie antywirusowe firmy Kaspersky.

- Na początku szło kiepsko – zdradza. – Miałam jedno zamówienie na kilka dni.

Dziś takich zamówień ma już kilka dziennie. Jego największymi klientami są firmy i szkoły. Klienci indywidualni zdarzają się rzadziej. Powód? Używają programów antywirusowych innych firm lub kupują je np. na Allegro.

- To programy Kaspersky’ego sprowadzane głównie z Anglii – twierdzi Bartek. – Są tańsze, ale użytkownicy mogą się spodziewać problemów z ich aktualizacją lub przedłużeniem licencji.

Duże firmy na utratę danych z komputera czy kradzież hasła do banku pozwolić sobie nie mogą.

- A prywatni użytkownicy komputerów dzielą się na tych, którzy mają antywirusa, albo dopiero będą go mieć – twierdzi 37-latek.

Powód? Kiedy do komputera wedrze się wirus, ludzie tracą zdjęcia z wakacji, dokumenty. Prawie nikt nie myśli o tym, by robić ich zapasowe kopie.

- Pamiętam, jak kolega mi się pochwalił, że ma tak dobry program antywirusowy, że przez 5 lat nie wykrył mu żadnego wirusa – śmieje się Bartek.

W Pabianicach sklepy komputerowe zamykają się. Biznes przenosi się do internetu. Dlatego właściciel „Implo” nie zamierza spocząć na laurach.

- Właśnie ukończyłem specjalne szkolenia, uzyskując niezbędne certyfikaty, i mam w planach sprzedaż oprogramowania kolejnego dużego producenta – G Data – mówi.

 

Wyśnione buty

Maria Nowak rok temu zaczęła zawodowo projektować buty. Robiła już obuwie dla Moniki Kuszyńskiej i jej chórzystek na scenę podczas ubiegłorocznej Eurowizji. W tym roku w jej butach wystąpił Michał Szpak. Buty z zakładu w Hucie Dłutowskiej (ul. Pabianicka 35) pojechały do Dubaju, Niemiec, Londynu. Klientki ma też w całej Polsce.

- Moi rodzice byli obuwnikami – wyjaśnia. - Tata w domu pokazywał mi, jak się klei buty.

Ona sama ukończyła wzornictwo na Architekturze tekstyliów. Jest też technologiem odzieżownictwa.

- Jeszcze do ubiegłego roku nie przypuszczałam, że będę się zajmować butami – przyznaje.

Myślała bardziej o branży odzieżowej. Skąd więc ta zmiana?

- Przyśniło mi się, żeby zająć się butami – przyznaje. - Moja szwagierka szukała wtedy butów na ślub. Wszystkie, które jej się podobały pochodziły od zagranicznych projektantów i miały kosmiczne ceny.

Buty, które projektuje firma Marianna No kosztują średnio 350 zł. Są zrobione z polskiej skóry, na polskich kopytach i przez polskich producentów. Najwięcej robi butów ślubnych. Maria projektuje but, dobiera kolorystykę. Później trafia do technologów, którzy go składają. Na koniec wraca do projektantki, która dodaje zdobienia. Robi to ręcznie. Całość trwa blisko 5 tygodni.

Buty są robione na wymiar, na podstawie obrysu stopy klientki.

Maria dostaje odrysowaną na kartce papieru stopę. Może indywidualnie dobrać wysokość obcasa, sposób zapięcia, ozdoby, które będą pasowały do sukni ślubnej.

- Czasem trzeba zwęzić jednego buta, bo klientka ma jedną stopę szczuplejszą - mówi.

Projektantka przyznaje, że jeszcze nie zarabia na firmie zbyt wiele.

- Inwestuję w ozdoby, by mieć jak największy wybór dodatków – zdradza.

Choć zakład działa krótko, klientek wciąż przybywa.

- Najwięcej z polecenia – mówi.

W ciągu roku Maria zrobiła już blisko 100 par.

- Często zdarza się, że nawet para próbna, którą wysyłam do przymiarki, nie wraca do mnie. Przeważnie jest w neutralnym kolorze, więc panie kupują je do chodzenia na co dzień – zdradza.

Maria ma swoich ulubionych projektantów, od których czerpie inspirację. Nie lubi jednak, kiedy klientka prosi o skopiowanie konkretnego modelu od znanego projektanta.

- To byłby plagiat. Po za tym, ja chcę się wykazać w swojej pracy, stworzyć coś sama, a nie kopiować gotowy projekt – mówi.

Odkąd zawodowo zajmuje się butami, przestała odwiedzać sklepy obuwnicze.

- Oglądałabym but z każdej strony, doszukując się wad. Więc po prostu tam nie chodzę. Mam za to inne spaczenie zawodowe – przyznaje. - Obserwuję kobiece stopy i staram się odgadnąć rozmiar.